Wpisy

Od podszewki: Łutowiec - wioska wśród skał


Jura Krakowsko-Częstochowska. Wąska droga między Żarkami a Lelowem. Białe skały wystające monumentalnie z ziemi, lasy i pola. W powietrzu unosi się przyjemny zapach, który pamiętam do dziś. Około 50 domów, niewiele ponad 200 mieszkańców, jeden sklep - Łutowiec, to urocza wioska, w której znajduje się jedna z najmniejszych szkół w Polsce. Kiedy miałam 10 lat po raz pierwszy pojechałam tam na kolonie.

W 1958 roku w Łutowcu powstała szkoła podstawowa, która wcześniej mieściła się w domu prywatnym. Do gimnazjum uczniowie muszą chodzić do Niegowej albo do Żarek. Od 1992 roku szkoła jest prowadzona przez Fundację „Elementarz”, która organizuje w Łutowcu kolonie fantasy. Dwutygodniowe kolonie "z pomysłem" kręciły się wokół tematyki magicznej związanej z Harrym Potterem i Władcą Pierścieni. Tak mi się w Łutowcu spodobało, że wracałam tam co roku, aż w końcu byłam za stara, żeby jeździć na kolonie jako uczestnik i.... zostałam wolontariuszem-wychowawcą. W koloniach uczestniczyło tylko 30 uczniów, dzięki czemu wytwarzała się bardzo miła atmosfera. Przemili wychowawcy (z niektórymi do dziś jestem w kontakcie), dobre jedzenie, w dzień szaleństwa na "małpim gaju" rozwieszonym między drzewami przed szkołą, a wieczorem spotkania przy kręgu ogniskowym - w Łutowcu było po prostu wspaniale. 

To tam nauczyłam się chodzić na szczudłach i wspinać na okolicznych skałkach. W weekendy przyjeżdżał Pan Adam, instruktor, z którym mieliśmy okazję powspinać się i zjechać do jaskini.

W Łutowcu znajdują się pozostałości strażnicy (zachował się tylko fragment kamiennego muru). Strażnica prawdopodobnie należała do szlaku Orlich Gniazd. Według jednej z hipotez mogła służyć jako więzienie. Została zniszczona najprawdopodobniej na skutek pożaru.

Niedaleko Łutowca, w Mirowie i Bobolicach znajdują się ruiny średniowiecznych zamków obronnych, leżące na Szlaku Orlich Gniazd. Chodziliśmy tam prawie codziennie. Po drodze graliśmy w różne gry, a wracając zbieraliśmy płatki dzikiej róży, z których przygotowywaliśmy napary, balsami i suszyliśmy na szkolnym strychu.

Zamki w Mirowie i w Bobolicach zostały zbudowane w XIV wieku przez Króla Kazimierza Wielkiego. Od XVIII wieku zamek w Mirowie popadał w ruinę i niestety nikt nie podjął się prób odbudowy. Zamek posiada charakterystyczną basztę, dobrze zachowaną oraz część mieszkalną. Ze względu na spadające skały zwiedzanie zamku nie jest możliwe.

Zamek w Bobolicach z kolei został zrekonstruowany dzięki rodzinie Laseckich - obecnych właścicieli Zamku. Na zlecenie przedstawicieli rodziny (senatora Jarosława W. Laseckiego i jego brata Dariusza Laseckiego), przy pomocy polskich naukowców i ekspertów, przeprowadzono prace archeologiczne, zabezpieczające i rekonstrukcyjne, mające na celu uratowanie tego zabytku. We wrześniu 2011 roku, po dwunastu latach prac rekonstrukcyjnych, nastąpiło  oficjalne otwarcie zamku.

Z zamkami w Mirowie i Bobolicach wiąże się wiele legend. Jedna z nich mówi o dwóch braciach bliźniakach, którzy wykopali tunel między dwoma warowniami, aby móc częściej ze sobą rozmawiać w odosobnieniu, bez udziału świadków. Pewnego dnia weszli oni w posiadanie wielkiego skarbu – ukryli go w tunelu, a na straży postawili odrażającą czarownicę, odstraszającą swym wyglądem potencjalnych złodziei. Bracia doskonale się rozumieli i gotowi byli zrobić dla siebie wszystko. Ich przyjaźń została jednak wystawiona na ciężką próbę, gdy jeden z nich przywiózł z wyprawy wojennej piękną dziewczynę. Podejrzewając brata bliźniaka o podkochiwanie się w kobiecie, zamknął ją w podziemiach obok wspomnianego skarbu. Pewnego razu, pod nieobecność czarownicy, która wieczorami udawała się na sabat na Łysej Górze, nakrył parę kochanków w skarbcu. Rozgniewany zamordował brata, a dziewczynę zamurował w lochach zamku. Do dziś straszy ona w nocy pojawiając się na zamkowej baszcie.

Między Mirowem a Bobolicami jest wiele grot. W jeden z nich odbywał się Bank Gringotta - chyba największe przeżycie z całego obozu. Wychodziliśmy ze szkoły kiedy zapadał zmrok. W Banku czekały na nas gobliny. Wracając późną nocą do szkoły wszyscy bali się, że ukaże nam się Biała Dama z powyższej legendy. Pieniądze, które dostaliśmy w Banku Gringotta mogliśmy wydać na Ulicy Pokątnej :-)

W Łutowcu mieliśmy też zajęcia z zielarstwa - przygotowywaliśmy różne naturalne maseczki, czy napary, każdy miał także za zadanie stworzenie zielnika.

Ostatni raz byłam na Jurze w 2009 roku, kiedy zabrałam do Łutowca moje host-rodzeństwo z Francji. Wciąż mam z Łutowcem same miłe wspomnienia i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała szansę tam wrócić.

2 komentarze:

  1. Cudowny klimat polskiej wsi i wiele ciekawych miejsc. Przeczytałam z zaciekawieniem, a z jeszcze większym obejrzałam zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ... a tak przypadkiem znalazłem i jestem zachwycony, polecam: http://wedrownyzakladfotograficzny.blogspot.com/search?updated-max=2012-08-05T19:59:00%2B01:00&max-results=20&start=20&by-date=false

    OdpowiedzUsuń