Wpisy

Różowodziobe pelikany w australijskim San Remo


Dzisiaj kilka słów o rybackim miasteczku w australijskim stanie Victoria. W sobotni poranek z uroczej, usytuowanej nad Zatoką Wenus rest area udałyśmy się na zachód, w kierunku Phillip Island. Od wyspy dzieliło nas jedynie 50 km, więc jeszcze przed południem dotarłyśmy do San Remo - miasteczka, które z wyspą łączy krótki most. W jednej z ulotek zdobytych w często przez nas odwiedzanych punktach informacyjnych przeczytałam, że w San Remo można spotkać pelikany...

Na początek kilka zdjęć z miejsca, w którym spałyśmy. Kiedy podjeżdżałyśmy wieczorem do tej i innych rest area, zazwyczaj było bardzo ciemno i jedynym światłem, poza tym w toaletach, był blask nieskończonej liczby gwiazd na niebie (serio, nigdy nie widziałam tylu, co w Australii!). Rano, po przebudzeniu często mogłyśmy podziwiać widok taki, jak na zdjęciach poniżej.


Wracając do San Remo... Przeczytałam również, że równo w południe odbywa się tam karmienie pelikanów przy porcie i właśnie wtedy planowałyśmy zajrzeć na plażę i obejrzeć ptaki.


Jako że dojechałyśmy do miasteczka po 11h00, udałyśmy się na krótki spacer w okolice portu. Od razu zauważyłyśmy różowodziobe ptaki i jak tylko zbliżyłyśmy się do plaży, na której stały, podjechał autokar pełen międzynarodowych turystów. Pelikany są największą (i w sumie jedyną) atrakcją) San Remo, więc w czasie karmienia zbiera się w śród nich całkiem spora grupa ludzi. Wszyscy zaopatrzeni w przeróżne aparaty, smartfony i inne ajpady rzucili się w stronę ptaków, które - przyzwyczajone do obecności tak licznych paparazzi - prężyły się i pozowały do zdjęć. Postanowiłyśmy odejść trochę dalej od tego podekscytowanego tłumu i czekając do dwunastej opalałyśmy się w ciepłym słońcu, które nas w czasie tej podróży wcale nie rozpieszczało.


W porcie przycumowanych było kilkanaście kutrów rybackich, a także inne łódki, przy których kręcili się ich właściciele. San Remo jest małym ośrodkiem rybackim i rybołówstwo zawsze było ważną częścią życia w miasteczku. Początkowo mieszkańcy łowili ryby jedynie dla własnych potrzeb, jednak z czasem działalność ta się rozwinęła na skalę komercyjną, port został rozbudowany, a ryby były rozwożone po okolicy.


Równo w południe podeszłyśmy znowu w miejsce, gdzie odbywało się karmienie pelikanów. Zleciało się jeszcze więcej ptaków, a pani, która je karmiła, dodatkowo opowiadała różne ciekawe rzeczy, szkoda tylko, że głośnik był ustawiony w stronę skrzeczących zwierząt i niewiele z tego, co mówiła, usłyszałyśmy. Co ciekawe, po karmieniu wszystkie ptaki odleciały z plaży, turyści odjechali i zrobiło się całkiem pusto. Muszą być nieźle wytresowane (ptaki, no i my-ludzie w sumie też ;)), że zbierają się na plaży właśnie koło południa.


Po zaliczeniu największej lokalnej atrakcji jeszcze na chwilę zatrzymałyśmy się na kawę, dokupiłyśmy butelkę z gazem do naszej małej kuchenki i ruszyłyśmy dalej, przez most, żeby odkryć Phillip Island, o której napiszę w kolejnym poście :)

1 komentarz: