Wpisy

Kartka z dziennika, czyli antropolog w terenie


Dziennik, w którym każdego dnia notuję, to co się wydarzyło, stanowi ważną część materiału zebranego w czasie badań terenowych. Zapisywanie informacji, czasem wydawałoby się błahych i nieistotnych, nadaje kolorytu pozyskanym danym i pozwala w czasie późniejszej analizy lepiej usytuować wydarzenia w czasie. Chociaż dni różnią się od siebie i nie muszę się martwić o to, że w czasie miesiąca spędzonego na wyspie popadnę w rutynę (a co gorsza w nudę!), postanowiłam opisać Wam jak wygląda mój zwyczajnie-nadzwyczajny dzień.


Mieszkańcy Nowej Kaledonii żyją w rytmie natury. Budzą się, kiedy wschodzi słońce, a kładą spać niezbyt późno wieczorem. Kto mnie zna, ten wie, że nie należę do rannych ptaszków, co gorsza odkryłam, że łóżka mają podobną siłę przyciągania, bez względu na szerokość geograficzną. Tutaj staram się wstawać koło 8h00 rano, żeby jeszcze przed obiadem, który wyspiarze jedzą dość wcześnie, bo między 11h00 a 12h00, zdążyć spotkać się z co najmniej jedną osobą na wywiad.

W czasie moich badań interesuję się relacją między turystyką, kulturą i polityką, skupiam się jednak na tym jak turystyka rozwija się na wyspie (z perspektywy ekonomicznej, politycznej, społeczno-kulturowej), odchodząc od zagadnień związanych z doświadczeniami turystów, które wciąż są dominującym tematem antropologii turystyki.


Codziennie spotykam się z menagerami hoteli, właścicielami ziemi, na której wybudowano ośrodki (tak jak wspominałam w jednym z postów, Wyspa Sosen jest miejscem szczególnym, bo jej tereny należą do ośmiu plemion, a ziemi rozdzielonej między klany nie można sprzedawać). Poznaję osoby zajmujące się organizacją czasu turystom odwiedzającym wyspę (przewodnicy, kierowcy busików), a także lokalnych artystów, czy migrantów, którzy zdecydowali się zamieszkać w tym raju i są tutaj od kilkunastu, czy kilkudziesięciu lat.

Obiad zazwyczaj zjadam z moją rodziną goszczącą. W naszym menu dominują ryby złowione przez Jacka, ślimaki (endemiczne! Występują tylko na Ile des Pins i są jakieś trzy razy większe od tych, które jadałam we Francji), a do tego ignamy albo ryż ugotowany z mlekiem kokosowym. W zeszłym tygodniu na obiad przyszła dwójka Francuzów (którzy wcześniej kupowali rzeźby od Jacka), którzy przynieśli olbrzymiego kraba, żywiącego się kokosami! Po obwiązaniu sznurkiem tego dość sporego zwierza, ugotowaliśmy go, a potem roztłukując skorupy zjedliśmy to, co znajdowało się w środku.


Po obiedzie przychodzi czas na sjestę, chociaż wtedy najczęściej biorę się za uzupełnianie notatek z wywiadów i pisanie dziennika właśnie. Koło 15h00 życie powoli nabiera tempa i znowu mogę kontynuować moje spotkania. Zdarzają się dni takie jak wczoraj, kiedy idąc na wywiad do pewnej pary (Pan Albert jest Szwajcarem, Pani Cleo pochodzi z Nowej Zelandii, a na wyspie mieszkają już prawie 40 lat) zostałam z moimi rozmówcami na kolację. Było to szczególne przeżycie, bo popłynęliśmy motorówką do ich znajomych, którzy żyją na katamaranie. Gilles i Christelle organizują dzienne wycieczki, w czasie których można podglądać wieloryby. Z wielką pasją opowiadali nam o swoim zajęciu, puścili nam także śpiew wielorybów, który nagrali specjalnym podwodnym mikrofonem. Jeszcze bardziej niesamowite było to, że okazało się, że Pani Cleo pięćdziesiąt lat temu wzięła udział w wymianie do Stanów Zjednoczonych, która zorganizowana była przez…. AFS. Nie sądziłam, że na środku Pacyfiku spotkam kogoś związanego z AFSem, a tu proszę, jaka niespodzianka. Czy ten wielki świat nie jest mały?


Po dniu pełnym wrażeń padam na twarz. Pewnie zastanawiacie się czym się tak zmęczyłam w tym raju ;) W czasie wywiadów muszę być skoncentrowana, żeby uzyskać jak najwięcej cennych informacji. Wszyscy mówią po francusku, jednak dla Kanaków jest to często tylko jeden z 2-3 języków, którymi się posługują, więc nie zawsze mówią wyraźnie i (przynajmniej dla mnie) zrozumiale. Czuję się trochę jak sześć lat temu, na początku mojej wymiany we Francji, kiedy wieczorami kładłam się spać o 21h00, bo mówienie non-stop w obcym języku sprawiało, że byłam wykończona. Dodajmy do tego obcowanie z nową kulturą, gdzie wszystko jest inne od tego, co znamy z naszej polskiej, czy nawet europejskiej codzienności, przysłuchiwanie się lokalsom rozmawiającym w kunie (jednym z 28 języków Nowej Kaledonii).... W nagrodę za wszystkie trudy mogę sobie spoglądać na krystaliczną wodę i plaże z białym piaskiem. Nie omieszkam sprawdzić jak się wypoczywa w takim miejscu :))

1 komentarz:

  1. Oj, tęsknię za studenckimi czasami i moim dzienniczkiem - notatek nie mógł zastąpić żaden dyktafon :)

    OdpowiedzUsuń