Dzisiaj piątek, więc zapraszam Was na artykuł z cyklu "Etnolog w terenie", w ramach którego dzielę się z Wami wyzwaniami, którym stawiam czoła w czasie moich badań terenowych na Nowej Kaledonii. Dla przypomnienia - w kwietniu wyjechałam na osiem miesięcy na Południowy Pacyfik, gdzie - w ramach badań do doktoratu - zbieram materiał dotyczący konfliktów społeczno-politycznych i kulturowych związanych z rozwojem turystyki.
Czas spędzony na Nowej Kaledonii dzielę między Ile des Pins, Bourail, Numeę, a także kilka innych miejsc na wyspach archipelagu, które odwiedzam w czasie wolnym. Będąc na Nowej Kaledonii, poprzez prowadzenie wywiadów, obserwacji, a także możliwość dzielenia zwyczajnej codzienności z moimi gospodarzami, zbieram materiał badawczy, który poddam analizie po powrocie do Europy.
W czasie samodzielnego, wielomiesięcznego pobytu na drugim końcu świata, towarzyszy mi wiele - czasami bardzo sprzecznych - uczuć. Po publikacji poprzedniego wpisu z nowego cyklu "Etnolog w terenie", Tomek zrugał mnie za to, że skupiam się na negatywach, na bok spychając wszystkie pozytywne uczucia, których tu doświadczam. Ma (trochę!) rację, bo mimo wszystkich trudności, z którymi muszę sobie tutaj radzić, wyjazd na badania terenowe jest pięknym, kształtującym moją osobowość doświadczeniem. Uważam jednak, że za mało mówi się o tych ciemnych stronach pobytu w terenie. O tym, że z badaniami terenowymi, zwłaszcza w miejscach odległych zarówno geograficznie, jak i kulturowo, wiąże się wiele lęków, wyrzeczeń i trudnych emocji...
Więc tak, napotykam tutaj na wiele trudności, chociaż wolę je nazywać WYZWANIAMI, którym dzielnie stawiam czoła, starając się zrozumieć rzeczywistość, która mnie otacza. Jednym z nich jest
W czasie samodzielnego, wielomiesięcznego pobytu na drugim końcu świata, towarzyszy mi wiele - czasami bardzo sprzecznych - uczuć. Po publikacji poprzedniego wpisu z nowego cyklu "Etnolog w terenie", Tomek zrugał mnie za to, że skupiam się na negatywach, na bok spychając wszystkie pozytywne uczucia, których tu doświadczam. Ma (trochę!) rację, bo mimo wszystkich trudności, z którymi muszę sobie tutaj radzić, wyjazd na badania terenowe jest pięknym, kształtującym moją osobowość doświadczeniem. Uważam jednak, że za mało mówi się o tych ciemnych stronach pobytu w terenie. O tym, że z badaniami terenowymi, zwłaszcza w miejscach odległych zarówno geograficznie, jak i kulturowo, wiąże się wiele lęków, wyrzeczeń i trudnych emocji...
Więc tak, napotykam tutaj na wiele trudności, chociaż wolę je nazywać WYZWANIAMI, którym dzielnie stawiam czoła, starając się zrozumieć rzeczywistość, która mnie otacza. Jednym z nich jest
NIEPEWNOŚĆ.
Towarzyszy mi od pierwszego wyjazdu na Nową Kaledonię trzy lata temu. Niepewność związana z tym, u kogo będę mieszkać, kogo spotkam na miejscu... Lecąc po raz pierwszy na wyspy Pacyfiku nie znałam tutaj nikogo. Miałam w telefonie zapisany numer telefonu znajomej mojego promotora, która miała czekać na mnie na lotnisku, a także numer Sabriny, która obiecała stawić się w porcie w dniu, w którym dopłynę na Ile des Pins. Liczyłam na to, że obie dotrzymają słowa, że zaopiekują się mną i pomogą się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Nie wiedziałam jednak jak zostanę przyjęta, do jakiej rodziny trafię. Na szczęście okazało się, że moja rodzina goszcząca na Ile des Pins, jest blisko związana z Wielkim Wodzem, co w pewien sposób ułatwia mi prowadzenie badań. Nawet nie chcę myśleć co by było, gdybym trafiła do rodziny, która jest w konflikcie z Wielkim Wodzem i Starszyzną Plemienną...
Zwłaszcza na początku mojej kaledońskiej przygody obawiałam się, czy zostanę zaakceptowana. Zastanawiałam się jak będę postrzegana. Na wyspie, na której 98% mieszkańców stanowią Kanakowie (ludność autochtoniczna Nowej Kaledonii), biali żyją zazwyczaj w izolacji od reszty populacji. Żandarmi z rodzinami zajmują jeden półwysep, europejscy nauczyciele wynajmują domy od lokalsów, jednak żyją bardziej "obok" nich, niż "z" nimi. Przyjeżdżając na wyspę wiedziałam, że będę mieszkała w plemieniu, jednak nie do końca miałam świadomość jak kształtują się relacje biali-Kanakowie. Trafiłam jednak do wspaniałej rodziny goszczącej, która niejako mnie zaadoptowała i traktuje mnie jak członkinię klanu. Dzięki temu mam możliwość brania czynnego udziału w ceremoniach zwyczajowych, co również jest oznaką akceptacji.
W czasie moich badań, w tak małej społeczności, niemożliwym było zostać niezauważoną. Przez moich rozmówców postrzegana jestem jako biała, młoda studentka z Polski, z kraju Jana Pawła II. Przedstawiając się oraz opowiadając o moich badaniach, wspominam, że jestem doktorantką w Polsce oraz we Francji. Pochodzenie z Polski, a nie z Francji, może być – w kontekście historii kolonialnej oraz obecnego procesu dekolonizacji – odbierane raczej jako zaleta, zwłaszcza kiedy ma się do czynienia z rozmówcami, którzy są Kanakami. Jednak, jak zauważył Belg, dyrektor jednego z hoteli na wyspie "Pagala (biały człowiek) pozostanie Pagalą, bez względu na narodowość".
Relacje Kanaków z Europejczykami nie należą bowiem do łatwych. Wynika to nie tylko z różnic kulturowych, ale przede wszystkim (niestety) z postawy, którą przyjmują przyjeżdżający do pracy na Nowej Kaledonii Francuzi z Francji kontynentalnej. Bardzo często nie znają oni ani historii, ani kontekstu społeczno-kulturowego tego wyspiarskiego kraju. Nie bycie obeznanymi z lokalnymi kodami kulturowymi, narzucanie, niczym w czasach kolonialnych, własnych norm i wartości, prowadzi do wielu nieporozumień.
Niepewność towarzyszy mi tak naprawdę każdego dnia i jest niejako tłem tego, co mnie tutaj spotyka. Czy uda mi się spotkać z daną osobą osobą na umówiony wywiad? Czy może znowu się nie pojawi, nie uprzedzając mnie o tym? Czy będzie chętna do rozmowy? Czy dostanę odpowiedzi na interesujące mnie pytania? Czy zbiorę wystarczająco dużo materiału badawczego, żeby napisać coś sensownego po powrocie do Europy... Staram się nie nakładać na siebie presji, jednak praca zgodnie z wyspiarskim tempem życia zbyt często działa na mnie frustrująco. Muszę jednak jak najczęściej ściągać nasze "europejskie okulary", przez które mamy tendencję postrzegać świat. Pozwala to nie tylko lepiej rozumieć otaczającą mnie rzeczywistość, ale przede wszystkim sprawia, że jestem bardziej wyrozumiała, zarówno dla innych, jak i dla siebie.
Zwłaszcza na początku mojej kaledońskiej przygody obawiałam się, czy zostanę zaakceptowana. Zastanawiałam się jak będę postrzegana. Na wyspie, na której 98% mieszkańców stanowią Kanakowie (ludność autochtoniczna Nowej Kaledonii), biali żyją zazwyczaj w izolacji od reszty populacji. Żandarmi z rodzinami zajmują jeden półwysep, europejscy nauczyciele wynajmują domy od lokalsów, jednak żyją bardziej "obok" nich, niż "z" nimi. Przyjeżdżając na wyspę wiedziałam, że będę mieszkała w plemieniu, jednak nie do końca miałam świadomość jak kształtują się relacje biali-Kanakowie. Trafiłam jednak do wspaniałej rodziny goszczącej, która niejako mnie zaadoptowała i traktuje mnie jak członkinię klanu. Dzięki temu mam możliwość brania czynnego udziału w ceremoniach zwyczajowych, co również jest oznaką akceptacji.
Przykład ceremonii zwyczajowej - Święto Ignamu - kiedy w czasie podziału podarowano mi ignam |
Relacje Kanaków z Europejczykami nie należą bowiem do łatwych. Wynika to nie tylko z różnic kulturowych, ale przede wszystkim (niestety) z postawy, którą przyjmują przyjeżdżający do pracy na Nowej Kaledonii Francuzi z Francji kontynentalnej. Bardzo często nie znają oni ani historii, ani kontekstu społeczno-kulturowego tego wyspiarskiego kraju. Nie bycie obeznanymi z lokalnymi kodami kulturowymi, narzucanie, niczym w czasach kolonialnych, własnych norm i wartości, prowadzi do wielu nieporozumień.
Niepewność towarzyszy mi tak naprawdę każdego dnia i jest niejako tłem tego, co mnie tutaj spotyka. Czy uda mi się spotkać z daną osobą osobą na umówiony wywiad? Czy może znowu się nie pojawi, nie uprzedzając mnie o tym? Czy będzie chętna do rozmowy? Czy dostanę odpowiedzi na interesujące mnie pytania? Czy zbiorę wystarczająco dużo materiału badawczego, żeby napisać coś sensownego po powrocie do Europy... Staram się nie nakładać na siebie presji, jednak praca zgodnie z wyspiarskim tempem życia zbyt często działa na mnie frustrująco. Muszę jednak jak najczęściej ściągać nasze "europejskie okulary", przez które mamy tendencję postrzegać świat. Pozwala to nie tylko lepiej rozumieć otaczającą mnie rzeczywistość, ale przede wszystkim sprawia, że jestem bardziej wyrozumiała, zarówno dla innych, jak i dla siebie.
Karolinko, fantastycznie to opisałaś :) Brawo
OdpowiedzUsuń