Niedzielne popołudnie. Wracając z wycieczki, na którą zabrali nas nasi Couchsurferzy, zdałyśmy sobie sprawę, że ciężko będzie nam się dostać autostopem do punktu, z którego chciałyśmy wyruszyć następnego ranka, żeby wdrapać się na krater wulkanu. Pas de Bellecombe, gdzie zarezerwowałyśmy miejsca w schronisku, znajduje się jedynie 60 kilometrów od Grande Anse, ale droga samochodem trwa ponad dwie godziny.
Oprócz
schroniska nic tam nie ma, więc dojechać do punktu startowego wycieczek na
wulkan można albo własnym samochodem, albo autostopem z ludźmi planującymi
podobną wyprawę. Była godzina 17h, a my dopiero wróciliśmy do Grande Anse. Co
robimy? Zaczęłyśmy zastanawiać się i rozważać wszystkie możliwości. Stanęło na
tym, że zadzwoniłyśmy do schroniska rezygnując z rezerwacji i postanowiłyśmy
dostać się do Bourg-Murat – innego miasteczka na drodze do wulkanu, które jest
o wiele bliżej Grande Anse. Znalazłyśmy w przewodniku informację, że są tam dwa
schroniska, więc z noclegiem nie powinno być problemu (przynajmniej
teoretycznie). Yan, znajomy Blandine i Eduarda, który był z nami na
popołudniowej wycieczce, zgodził się podwieźć nas do Tampon, skąd dalej miałyśmy
dojechać stopem do Bourg-Murat.
Kiedy Yan wysadził nas w Tampon przy drodze w
kierunku Bourg-Murat zobaczyłyśmy, że przy pobliskim straganie z owocami stoi jeden
z uczestników walk kogutów, którego poznałyśmy poprzedniego dnia. W ręce
trzymał nic innego jak koguta, którego właśnie zakupił. Podeszłyśmy do niego i…
doznałam olśnienia, bo przypomniało mi się, że mieszka w La
Plaine-des-Palmistes (kolejnej miejscowości za celem naszej podróży). Szeroki
uśmiech i… kogut wylądował na kolanach swojego właściciela, żeby nasze plecaki
mogły zmieścić się w bagażniku. Zajęłyśmy miejsca szczęśliwe, że przed zmrokiem
uda nam się dotrzeć na nocleg.
Dojechaliśmy do Bourg-Murat, nasz
kierowca-wybawca był tak miły, że zawiózł nas pod samo schronisko. Wysiadamy,
wychodzi właścicielka i pyta czego szukamy, po czym mówi, że niestety nie przyjmuje
gości. Była 19h, prawie zmrok, mówimy, że wystarczy nam kawałek podłogi, bo
mamy materac, śpiwory… Niestety była nieugięta. Wskazała jednak na inne
schronisko, znajdujące się niedaleko. Koguci kierowca podwiózł nas tam,
lamentując nad naszym losem. Schronisko okazało się 3 gwiazdkowym hotelem, w
którym noc w pokoju dwuosobowym kosztuje 50 euro. Byłyśmy we trójkę. Szeroki
uśmiech do właścicielki i udało nam się załatwić nocleg w jednym pokoju dla
wszystkich trzech, za 50 euro. Dodatkowo okazało się, że w poniedziałek rano
jeden z pracowników hotelu jedzie do Pas de Bellecombe i może nas podwieźć. Po
raz kolejny okazało się, że mamy więcej szczęścia niż rozumu.
Jaki pokój taka kolacja – prawdziwe luksusy! |
W poniedziałkowy poranek
zostawiłyśmy nasze plecaki na przechowanie w recepcji hotelu i razem z
pracownikiem pojechaliśmy do Pas de Bellecombe gdzie rozpoczyna się szlak.
Najpierw musiałyśmy zejść po
kilkuset schodach, żeby potem maszerować po zaschniętej lawie wulkanicznej, a
następnie wspinać się do góry, przeskakując po dużych blokach skalnych,
ślizgając się na drobnym żwirze, wdrapując na ostre skały. Była piękna pogoda,
lawa mieniła się wieloma kolorami – od czarnego jak smoła, przez szary,
brązowy, fioletowy, różowy, czerwony, pomarańczowy…
W końcu, po prawie trzech
godzinach marszu wdrapałyśmy się na krater wulkanu Piton de la Fournaise. Góry, ocean i… chmury. Taki
widok zastałyśmy na szczycie (2632 m n.p.m.). Do tego mogłyśmy przyjrzeć się jak wygląda środek krateru.
Fot: Nat |
Zjadłyśmy obiad w wersji mini i
po chwili odpoczynku zaczęłyśmy schodzić w dół. W połowie drogi powrotnej
zaczęło padać. Najpierw kropiło, po czym zaczęło lać. Wokół nas kłębiły się
gęste białe chmury. Nic nie było widać. Na chwilę wyszło słońce, jednak jak
tylko zaczęłyśmy wdrapywać się po schodach, znowu zaczęło lać. Przemoczone do
suchej nitki dobiegłyśmy do schroniska.
Ogrzewając się przy gorącej czekoladzie zagadał do nas pewien pan.
Fot: Nat |
Ogrzewając się przy gorącej czekoladzie zagadał do nas pewien pan.
- Rosjanie?
-Nie, gdzieżby, Polki.
-Stephane, Stephane, Twoja
szwagierka jest z Polski?!
Od słowa do słowa, poznałyśmy René (byłego zastępcę mera
Saint-Denis, byłego dyrektora liceum) i jego znajomych z Francji – grupę
pszczelarzy, którzy właśnie byli na wakacjach na Reunionie. Okazało się, że
mają trzy miejsca w samochodzie i podwiozą nas do Saint-Denis, żebyśmy dalej
mogły łapać stopa do La Saline (kolejnej miejscowości, w której miałyśmy się
zatrzymać).
Nasi nowi znajomi zabrali nas na kreolski obiad, potem pojechaliśmy do hotelu odebrać nasze toboły i wyruszyliśmy w drogę powrotną. René i Stephane, którzy nas przygarnęli do swojego samochodu mieli duże poczucie humoru, spędziłyśmy z nimi miło czas, żartując, śmiejąc się do rozpuku, poznając tajniki hodowli pszczół i produkcji mleczka pszczelego. Staliśmy w korkach, jechaliśmy baaaardzo powoli, bo było po południu, godziny szczytu, a że jedna z dróg została uszkodzona przez cyklon, autostrada była permanentnie zakorkowana. Z tego wszystkiego René zdecydował się podwieźć nas pod same drzwi Coline i Bolo, naszych kolejnych gospodarzy…
TAKIM samochodem jeszcze nigdy na stopa nie jechałyśmy ;) |
Nasi nowi znajomi zabrali nas na kreolski obiad, potem pojechaliśmy do hotelu odebrać nasze toboły i wyruszyliśmy w drogę powrotną. René i Stephane, którzy nas przygarnęli do swojego samochodu mieli duże poczucie humoru, spędziłyśmy z nimi miło czas, żartując, śmiejąc się do rozpuku, poznając tajniki hodowli pszczół i produkcji mleczka pszczelego. Staliśmy w korkach, jechaliśmy baaaardzo powoli, bo było po południu, godziny szczytu, a że jedna z dróg została uszkodzona przez cyklon, autostrada była permanentnie zakorkowana. Z tego wszystkiego René zdecydował się podwieźć nas pod same drzwi Coline i Bolo, naszych kolejnych gospodarzy…
wulkany sa fajne :) tylko pozniej az za bardzo widac, gdzie sie wedrowalo. moje buty do dzis sa w oplakanym stanie. a jutro zabieram je na dalsza wedrowke, w troche innej czesci swiata. chyba juz ich nie doczyszcze. moje buty sa skazane na krotki zywot. ;) pozdrowienia & powodzenia!
OdpowiedzUsuńna szczęście moje buty przeżyły tę wyprawę :) Dzięki! Pozdrawiam! :)
UsuńWidoki jak nie z tej ziemi. Zazdroscimy jedzonka i goscinnosci :)
OdpowiedzUsuńRacja, nie z tej ziemi, na pewno nie w styczniu ;) Pozdrawiam ciepło!
Usuń