Niebo jest zachmurzone, ale nie pada. Upał, prawie trzydzieści stopni, o dziwo jest do zniesienia. Kiedy po raz pierwszy wyszłam na ulicę w KL, zastanawiałam się, czy przeżyję drogę od stacji kolejki LRT do hostelu. Trąbiące na siebie autobusy, pędzące samochody, riksze, skutery, wśród tego zgiełku spacerujący Malaje, Hindusi, Chińczycy, czy w końcu turyści z przewodnikiem w ręku - pierwsze odgłosy Kuala Lumpur przyprawiły mnie, początkującego odkrywcę Azji, o zawrót głowy.
Lewostronny ruch, samochody ignorujące namalowane na ziemi linie, czy światła drogowe, w końcu piesi "w cały świat" przechodzący z jednej strony ulicy na drugą. Jak mam sobie poradzić? Przyczepiłam się do grupy ludzi, którzy wyglądali na speców w przechodzeniu przez czteropasmową drogę na raz. Ja zrobiłam to na dwa razy, żeby nie dostać oczopląsu.
Udało się! Dotarłam w jednym kawałku do przytulnego hostelu, bez szczurów i innego robactwa, które można spotkać na ulicach. Była 21h, a ja od 24h godzin nie miałam w ustach niczego, co nie przyprawiłoby mnie o młodości (nie miałam szczęścia do jedzenia w samolocie. Najbardziej zjadliwy ze wszystkiego był mini deser i sok). W pokoju poznałam Kim z Wielkiej Brytanii, która zapytała czy chcę się przyłączyć do niej i do jej koleżanki, z którą wybiera się na kolację. Jasne, że chcę!
Plusem mieszkania w China Town jet dostęp praktycznie 24 godziny na dobę do pysznego jedzenia. O tym co zjadłam w trakcie mojego pobytu będzie w kolejnych postach, tymczasem zobaczcie jaki widok miałyśmy z miejsca, do którego poszłyśmy na rum z colą (dach jednego z hosteli w okolicy).
Tego wieczoru padłam ze zmęczenia. Myślałam, że jet lag jest łatwiejszy do zniesienia, kiedy podróżuje się ze wschodu na zachód i po przylocie jest już wieczór, i można iść spać. Myliłam się, bo jeszcze kilka dni po przylocie czułam się jakby przejechał po mnie czołg.
W niedzielę po południu, kiedy w końcu odespałam męczącą podróż, skontaktowałam się z Gaborem - kolegą Kitti (wolontariuszki AFS z Węgier, która gościła mnie w Budapeszcie). Gabor rok temu skończył wymianę AFS i teraz przyjechał do Malezji odwiedzić swoją rodzinę goszczą i znajomych. Gabor przyszedł na spotkanie razem ze swoim kolegą Saifulem - Malajem, którego rodzice gościli przed rokiem uczennicę z Włoch.
Po małym przystanku w reagge barze i w Central Market (gdzie Gabor kupował prezenty dla swojej rodziny) pojechaliśmy z Saifulem do KLCC, żeby zobaczyć Petronas Twin Towers. Jazda samochodem po mieście nie była tak straszna, jak to sobie wyobrażałam. Saiful mówił: "I just trust in power of my hand". Trąbił, wykonywał gesty ręką i jakoś dojechaliśmy na miejsce.
Petronas Twin Towers - bliźniacze wieże, o wysokość 452 metrów są jednymi z najwyższych budowli świata. Dwa drapacze chmur połączone są mostem o długości 58 m na poziomie 41. i 42. piętra. Jeszcze nie wiem, czy wybiorę się na górę, bo bilety trzeba wystać rano w kolejce, a ja do rannych ptaszków nie należę, więc może zamiast Petronas Towers zdobędę inny drapacz chmur - KL Tower (wieżę telewizyjną).
W budynku łączącym dwie bliźniacze wieże znajduje się centrum handlowe, filharmonia, galeria sztuki, restauracje i bary. W okolicy są jeszcze co najmniej cztery molochy z galeriami handlowymi. Jeden z nich na ośmiu piętrach mieści setki, jesli nie tysiące sklepów. Można tam znaleźć takie marki jak Zara, H&M, Top Shop i inne, które mamy na zachodzie. Gabor powiedział mi, że jego znajomi lubili sobie chodzić do tych centrów handlowych tylko, żeby pooglądać - uprawiali tzw. window shopping. W stylu ubierania się, zwłaszcza młodych ludzi, można zauważyć odejście od tradycyjnych strojów (które wciąż noszone są przez osoby starsze i bardziej konserwatywne). Gabor zwrócił także moją uwagę na to, że wiele osób farbuje swoje włosy na jaśniejsze kolory (np. brązowy).
Przy Petronas Towers jest park - kawałek zielni zachęca do spacerów, odpoczynku w cieniu drzew. Dzieci mogą się bawić na placu zabaw. Przed wejściem do wieżowców jest także fontanna, która, szczególnie wieczorami, przyciąga tłumy. O godzinie 20:00, 21:00 i 22:00 odbywa się tam pokaz - woda, muzyka, światło - na tle drapaczy chmur sprawia niesamowite wrażenie!
Wieczorem Saiful zabrał nas na kolację do swojego domu, dzięki czemu miałam szansę na kontakt z malajską kulturą, o czym pisałam w poprzednim poście.
W poniedziałek pojechałam na północny-wschód Malezji, na wyspę Penang. Do Kuala Lumpur wróciłam wczoraj. Spotkałam się z Asią i Pawłem (czyli Wędrownymi Ufalami), a także ich znajomymi: Martą i Leszkiem (Why go back) oraz Alicją i Jankiem. Razem dalej poznawaliśmy lokalne smaki. Dzisiaj i jutro nadal odkrywam stolicę Malezji, tym razem z Kristel z Estonii, która jedzie na to samo seminarium.
W kolejnym poście razem z prześliczną Long Long zabiorę Was prosto do dżungli! :-)
Stay tuned!
Karola, gdzie nasze słynne foto z sokiem mango lichee? :-)
OdpowiedzUsuńZdjęcie z sokiem! Chyba zrobione było Waszym aparatem? :)
Usuń