Przełom lutego i marca. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zbliża się wiosna. W naszym mini-ogródku zauważamy pierwsze kwiatki, dni są coraz dłuższe, przestało nawet padać i piękne słońce zachęca do spacerów. Akurat tak się złożyło, że miałam sześć wolnych dni pod rząd i postanowiłam to wykorzystać organizując sobie małe ferie zimowe. Szybkim jak strzała TGV udałam się we francuskie Alpy, gdzie mieszka moja przyjaciółka z dzieciństwa. Zobaczcie jak wygląda ten górzysty kawałek Francji :)
Kiedy zdawałam na studia magisterskie do Francji, miałam świadomość tego, że skończy się opuszczanie zajęć w ciągu roku akademickiego (Francuzi są bardzo przeczuleni na tym punkcie i jak mówię im, że w Polsce, czy nawet w Czechach miałam na niektórych zajęciach nawet 7 nieobecności w semestrze, a i tak zaliczałam przedmiot, to patrzą na mnie jak na kosmitę). Rok akademicki rozpoczęłam w listopadzie i do lutego udało mi się powstrzymywać od wszelkich wyjazdów w środku tygodnia i opuściłam jedynie kilka dni, będąc w tym czasie na wolontariacie w Brukseli. Krótkie wypady do rodziny goszczącej, czy do Słowianek do Portugalii udawało mi się organizować w weekendy (które czasami mam od czwartku). Kiedy jednak nadarzyła się okazja dłuższego, bo aż tygodniowego wolnego w szkole, postanowiłam z niej skorzystać. W czwartkowy poranek wsiadłam do pociągu, żeby po trzech godzinach wpaść w ramiona Moniki, która czekała na mnie na dworcu w Grenoble. Z Moniką znamy się od dzieciństwa, jest dla mnie jak starsza (o 6 lat) siostra, która nauczyła mnie czytać, pisać i jeździć na nartach. Teraz, jako szczęśliwa żona Francuza i mama prześlicznej Emmy, mieszka na południu Francji.
Taki jest widok z domku Moniki i Arnaud (miejscowość Voreppe). |
Nie nastawiałam się na zwiedzanie, bo po pierwsze chciałam odpocząć, a po drugie z półrocznym dzieckiem wszystko robi się kilka razy wolniej. Udało mi się jednak zobaczyć kilka ciekawych miejsc, np. Muzeum Archeologiczne w Grenoble (założę się, że Emma była jednym z najmłodszych zwiedzających ;)). Chociaż Grenoble to przemysłowe i (podobno) dość niebezpieczne miasto, w którym ciężko znaleźć klimatyczne miejsca i pocztówkowe widoki, to jednak spodobały mi się góry otaczające miejscowość ze wszystkich stron. Od urodzenia przyzwyczajona jestem do takiego krajobrazu i właśnie gór w Paryżu brakuje mi najbardziej. Jadąc do Muzeum Dauphinois zatrzymałyśmy się na chwilę, żebym mogła przyjrzeć się Grenoble z oddali. To był jeden z niewielu momentów tego dnia i w ogóle w czasie mojego pobytu w Grenoble, kiedy nie padało.
Okolice Grenoble - zamek w Sassenage. Niestety był zamknięty dla zwiedzających.
W niedzielę spełniło się moje kolejne marzenie. Nie dość, że zobaczyłam po raz pierwszy (i chyba ostatni) tej zimy śnieg, to dodatkowo mogłam pojeździć na nartach ;) Jeszcze w sobotę wahaliśmy się i zastanawialiśmy jaka będzie pogoda, czy przestanie w końcu lać deszcz, i czy stoki będą się nadawały do szusowania. W niedzielny poranek jak na zamówienie wyszło słońce. Wstaliśmy wcześnie i ruszyliśmy do Villard-de-Lans, miejscowości oddalonej o ok. 40 km od Grenoble.
Obszar Alpejski "Espace Villard - Corrençon" to 125 km tras narciarskich, szerokie stoki, łagodnie opadające lub trochę bardziej ostre, z trasami od zielonej, po czarną. Do tego kilkanaście wyciągów: od orczykowych, przez krzesełkowe, po gondolowe, dzięki czemu w ogóle nie odczułyśmy tłumów narciarzy, którzy obecni byli na stokach. Nigdy nie byłam na nartach w wysokich górach i jednym z moich marzeń było zobaczyć jak to "działa" w Alpach. Ciężko porównywać stoki, na których jeździłam w Wiśle, czy w Białce Tatrzańskiej, z tym, co zobaczyłam we Francji. I chociaż narty w Alpach to dość droga zabawa (jednodniowy skipass kosztuje 30 euro; jeśli chcemy jeszcze gdzieś spać, coś jeść no i dojechać do Francji, wychodzi dość sporo), to na pewno warto! Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się wyskoczyć w Alpy na dłużej i trochę wyżej (w Villard-de-Lans zjeżdżaliśmy z ok. 2000 m. n.p.m.).
Z ferii wróciłam wypoczęta i z kopyta rozpoczęłam drugi semestr. Teraz czekają mnie dwa wyjazdy (na kilka dni do Polski, a w połowie marca na weekend do Poitiers, do mojego liceum), muszę się też w końcu zabrać za przygotowywanie "terenu" w związku z wyjazdem na badania do Maroka (w kwietniu). Tymczasem... dobranoc! Dochodzi 7h rano i kończę za chwilę zmianę w hotelu, w którym pracuję. Także Wam życzę słonecznego dnia, a ja zmykam do spania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz