Długie kawałki drewna sosny, połączone w tradycyjny sposób, do tego biały żagiel i możemy wyruszać w drogę przez Zatokę Upi, prowadzeni przez lekkie podmuchy wiatru. Pirogi, dawniej używane przez rybaków, dziś stanowią główną atrakcję turystyczną Wyspy Sosen. I ja miałam okazję popływać taką łodzią po Morzu Koralowym, jednak zanim do tego doszło, niemalże połowa mieszkańców wyspy została zaangażowana w przygotowanie dla mnie tej wycieczki.
Akt pierwszy
Pierwsza sobota września i moje pierwsze kroki na Ile des Pins. Jestem chora, poprzedniego dnia miałam gorączkę i straciłam głos. Kiedy dopływam do wyspy, na której mam spędzić kolejny miesiąc, moim oczom ukazują się krystalicznie czyste wody Morza Koralowego. Nie będę starała się na siłę opisać tego, jaki piękny to był widok, bo i tak żadne wymyślne przymiotniki nie oddadzą tego, jak woda wygląda w rzeczywistości. W porcie czeka na mnie moja rodzina goszcząca i po zawiezieniu moich bagaży do mojego nowego domu, jemy obiad i wyruszamy samochodem na odkrywanie wyspy (i poznawanie jej mieszkańców = rodziny). Jednym z przystanków jest Baie de Saint Joseph (dwa kroki od domu, kilkanaście minut spacerem od wioski Vao), w której przycumowane są drewniane pirogi. Sabrina mówi, że koniecznie powinnam się przepłynąć taka łodzią zanim opuszczę wyspę...
Akt drugi
O wycieczkach pirogą słyszę za każdym razem, kiedy rozmawiam z dyrektorami hoteli i schronisk. Jest to jedna z głównych atrakcji wyspy i tzw. must do wszystkich turystów odwiedzających Ile des Pins. Każdy mówi mi, że i ja powinnam się taką pirogą przepłynąć. W międzyczasie poznaję historię tych łodzi…
Pirogi, wyryte w masywnym kawałku drzewa, tradycyjnie używane były w czasie połowów ryb. Wiedza dotycząca ich tworzenia, a także szczególne umiejętności, nadal przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Od 1992 roku, kiedy 40 pirogów zostało zbudowanych na Raid Gauloise (wyścig sprawnościowy), wykorzystywane są jako atrakcja turystyczna Wyspy Choinek, pozwalając na posmakowanie dawnego sposobu jakim wypływano w morze.
Akt trzeci
Pewnego dnia w pierwszym tygodniu mojego pobytu na Wyspie Choinek mam szansę spotkać Grand Chef, czyli szefa wszystkich ośmiu plemion zamieszkujących wyspę. Zaprasza mnie w kolejną sobotę do Chefferie, czyli miejsca, w którym urzęduje, a następnie na obiad. Jest to nie lada zaszczyt i jak zauważa Jeremy, zastępca dyrektora czterogwiazdkowego hotelu, w którym jemy posiłek, to nie zdarza się każdemu. Grand Chef wypytuje mnie o wrażenia z pobytu na wyspie, o to, czy jest mi dobrze u Jacka i Sabriny i czy płynęłam już słynną pirogą. Kiedy słyszy, że jeszcze nie miałam okazji, stwierdza, że on mi załatwi taką wycieczkę. Zadanie zorganizowania tej rozrywki zleca Marie-Jeanne pracującej w informacji turystycznej...
Akt czwarty
Mijają dni, tygodnie, w czasie których przestawiam się na lokalny tryb życia. Wstaję koło 8h rano (!), chodzę spać „z kurami”, żyję według l’heure kanak, czyli czasu lokalnego, bez zegarka, pośpiechu i zbędnych stresów. O wycieczce pirogą nie zapominam, jednak też nie robię nic szczególnego, żeby ją zorganizować. W końcu moja rodzina goszcząca zaczyna mi przypominać, że powoli mój pobyt dobiega końca i jednak warto byłoby, żebym doświadczyła tej największej atrakcji wyspy. Okej, myślę sobie i postanawiam zagadać do Marie-Jeanne. Marie-Jeanne mówi mi, że porozmawia z tonton Hila i da mi znać. Tonton to wujek. Myślę sobie, że to przecież nic dziwnego, bo na wyspie wszyscy są jakoś ze sobą spokrewnieni…. Pytanie tylko czyj to wujek….
Akt piąty
Wieczorne piwo z Nicolasem (francuskim nauczycielem, znajomym Marie, która gościła mnie w Noumei i z którym skontaktowała mnie, jak tylko dopłynęłam na Wyspę Choinek). W czasie rozmowy Nicolas nagle mówi, żebym nie zapomniała, że Grand Chef załatwił mi wycieczkę pirogą i powinnam umówić się z wujkiem Hila. Przez myśl przeleciały mi wtedy dwie rzeczy: skąd Nicolas wie o tym, co zaproponował mi Grand Chef i o tym, że właścicielem pirogi ma być wujek Hila…
Akt szósty
Pewnego popołudnia Nicolas zabiera mnie do swoich gospodarzy, od których wynajmuje małą chatkę. Mam przeprowadzić wywiad z jego znajomym. W czasie rozmowy Caro – gospodyni, a jednocześnie siostra mamy Jacka – pyta, czy umówiłam się już z wujkiem Hilą. Nie. Oczywiście, że się jeszcze nie umówiłam, ale cieszę się, że wszyscy mieszkańcy wyspy tak przejmują się tym, żeby mnie wycieczka pirogą nie ominęła – myślę sobie i dziękuję za troskę. Caro stwierdza, że porozmawia z wujkiem Hilą...
Akt siódmy
W końcu uzgadniam z Sabriną, że na wycieczkę pirogą wybierzmy się w sobotę, przedostatniego dnia mojego pobytu na wyspie. Zależy mi, żeby towarzyszyła mi razem z moją ośmioletnią ‘siostrą’ Angelą, która tego dnia nie ma szkoły. Jacek proponuje, żebym zadzwoniła do wujka Hila, ten jednak nie odbiera telefonu. Jest piątek, dzieci wróciły ze szkoły i bawimy się w ogrodzie. Biegając za czteroletnim Anicet wpadam do kuchni, po której krząta się Marceline (mama Jacka), a na ławce siedzi jakiś pan. Rodzina – myślę sobie (jak wszyscy, którzy kilkanaście razy dziennie nas odwiedzają). Mówię grzecznie dzień dobry i pytam mamę Jacka, czy może miała niusy od Caro, która miała dzwonić do wujka Hila. Marceline patrzy na mnie dziwnie, wskazuje głową na pana siedzącego na ławce i mówi: to jest wujek Hila, nigdzie nie trzeba dzwonić…. Tonton Hila, we własnej osobie. Okazał się bratem Marceline (i pewnie już go widziałam kilka razy, ale biorąc pod uwagę liczbę różnych wujków, kuzynów, braci.... których mi przedstawiono, miałam prawo go nie rozpoznać, prawda? ;))…
Akt ósmy
Poznałam wujka Hila, umówiłam się na wycieczkę i w sobotę rano razem z Sabriną i Angelą stawiłam się w Zatoce Saint Joseph. To właśnie tutaj konstruowane są pirogi, a także stąd wyruszają wycieczki tymi łodziami. Dołączyli do nas turyści ze schroniska, z którym współpracuje wujek i byliśmy gotowi do drogi.
Wybiła dziewiąta. Kilkanaście pirogów wypłynęło w kierunku Zatoki Upi. Płynąc przez prawie dwie godziny w jedną stronę mijaliśmy po drodze skały koralowe wzniesione pośrodku błękitów i zieleni wód zatoki. Piroga, kierowana przez doświadczonego wioślarza, powoli przemieszczała się po spokojnych wodach Morza Koralowego...
Kiedy dopłynęliśmy do celu, turyści wysiedli, żeby przespacerować się do Piscine Naturelle, a my zwinęliśmy żagle i już posługując się silnikiem motorowym, wróciliśmy do wioski.
Był to jeden z ostatnich momentów, w którym mogłam bez wyrzutów oddać się słodkiemu lenistwu, nicnierobieniu. Mogłam też powoli zacząć żegnać się z Wyspą Choinek i nieziemskimi widokami, jakie towarzyszyły mi przez ostatni miesiąc...
A już za kilka dni kolejny, fotograficzny post i jeszcze więcej zdjęć z Zatoki Upi :)
Super to wygląda. Pirogi trochę kojarzą mi się z jakimiś zamierzchłymi czasami i różnymi filmami. Jak to przemierza się morza i oceany w poszukiwaniu ... skarbów, a może pożywienia :) Takie mam skojarzenia.
OdpowiedzUsuń