W Saint-Denis, czyli stolicy
wyspy, spędzamy pierwsze trzy dni po przyjeździe. Przyleciałyśmy w piątek,
jednak jeszcze w sobotę nie do końca czułyśmy się zaaklimatyzowane. Długa
podróż, zmęczenie, które zakumulowało się przed wyjazdem, zmiana klimatu (dość
brutalna) sprawiły, że z radością siedziałyśmy w domu naszych gospodarzy
wsłuchując się w takt padającego deszczu, który pobudzał intensywnie wydzielający się zapach roślin
otaczających okolicę.
Christophe i Laure pochodzą z
Francji, na Reunion przeprowadzili się 10 lat temu, ponieważ Christophe dostał
pracę w Meteo-France właśnie na Reunionie. Dzisiaj mają na wyspie mały domek, z
basenem i hamakami zawieszonymi na przytulnym patio przed domem. Ich syn
studiuje we Francji, a córka jest w ostatniej klasie liceum.
Sąsiedzi naszych CouchSurferów
to przede wszystkim Zoreilles – czyli biali Francuzi pochodzący z Francji
kontynentalnej. Poznaliśmy kilku z nich w czasie kolacji pierwszego wieczoru,
czy aperitifu kolejnego dnia. Wszyscy poddali się urokowi wyspy i zdecydowali
zamieszkać na stałe (przynajmniej na razie) na tym krańcu świata.
Kreolska kuchnia w wydaniu francuskim z polskimi akcentami? Czemu nie. Drugiego wieczoru postanowiłyśmy przygotować naszym gospodarzom coś polskiego. Nauczona doświadczeniem z zeszłego wyjazdu, że z tutejszych ziemniaków placki ziemniaczane nie wychodzą, postanowiłyśmy zrobić coś prostszego. Ziemniaki, cebula, domowa kiełbasa przywieziona przez Natalię z Polski, trochę boczku. Do tego śmietana i voila.
A na deser przysmak z Reunionu – oponki wypełnione miodem i coś z Francji – Galette des Rois, czyli migdałowy przysmak z ciasta francuskiego, które piecze się we Francji z okazji Trzech Króli. Jeszcze początkiem lutego można znaleźć to pyszne ciasto w piekarniach. Z Galette des Rois wiąże się pewna tradycja. Dawniej w każdym cieście znajdowało się ziarno bobu (fève). Osoba, która odkryła w swoim kawałku ciasta ziarenko, stawała się "królem", i nosiła przygotowaną specjalnie na tę okazję koronę. Dziś ziarna zostały zastąpione porcelanowymi figurkami.
W piątek i sobotę, poza oddawaniu się odpoczynkowi, wybrałyśmy się z Marion na spacer po mieście. Kreolskie domy, targ z rękodziełem z Reunionu (made in Madagaskar), czy w końcu piękny park – Jardin de l'État – gdzie ochłodziłyśmy się pijąc pyszne piwo o nazwie Dodo.
Foto: Marion Bodin |
W niedzielę, po porannej wizycie na targu (o którym jeszcze napiszę), udałyśmy się auto-stopem do Saint-Andre, bowiem
zostałyśmy zaproszone na obiad do Gilly – Kreolki, która gościła nas półtora
roku temu (Dla przypomnienia: Kilka dni przed końcem naszej podróży nie
miałyśmy noclegu. Postanowiłyśmy
zapytać przypadkowych mieszkańców jednej z dzielnic Saint-Andre (miasto przez
które akurat przejeżdżałyśmy), czy możemy rozbić namiot w ich ogrodzie. Nie
zgodzili się… ale za to oprowadzili po mieście, przygotowali pyszną, kreolską
kolację i pozwolili zostać na noc w domu („Zostawić naszych gości na dworze?
Nigdy!”). Ot, taka kreolska gościnność.:)). To właśnie Gilla przyjęła nas pod
swój dach. Po powrocie do Polski pozostawałyśmy w kontakcie i kiedy tylko
dowiedziała się, że przyjeżdżam znowu na wyspę, napisała mi, że koniecznie
muszę ją odwiedzić. Tym bardziej, że jej szwagier hoduje… koguty.
Spędziłyśmy z Gillą i jej synem Kenem miłe popołudnie, odkrywając
kulturę kreolską dzięki opowieściom, którymi się z nami dzielili.
Następnie Gilla zabrała nas na przejażdżkę po mieście, pokazując hinduskie świątynie, cmentarze oraz kościół, który został zniszczony przez cyklon.
Potem zawiozła nas do swojego szwagra, który przez
trzy godziny opowiadał nam o swoim hobby. Walkom kogutów poświęcę osobny wpis, teraz tylko jedno zdjęcie z koguciego wybiegu.
DODO!!
OdpowiedzUsuńDodo cieszy się dużą popularnością ;)
UsuńWróżę i życzę mu popularności oraz uwicia przytulnego gniazdka w mojej lodówce...:D
UsuńDODO!!!
OdpowiedzUsuń