Kierunek plaża
Po trzech dniach spędzonych w
mieście czas udać się na plażę, czyli miejsce, o którym marzyłam zdając w
pośpiechu sesję przed wyjazdem, ślęcząc do nocy, albo do rana nad książkami.
Christophe jest tak miły, że zawozi nas do wyjazdu z miasta, gdzie po… dwóch
minutach udaje nam się złapać stopa. Okazuje się, że nasz kierowca jedzie do
Tampon – miasta położonego na południu wyspy i chętnie podwiezie nas do
Saint-Gilles (chociaż wiąże się to ze zboczeniem z drogi wiodącej na południe).
Wsiadamy do jego samochodu, szczęśliwe, że udało nam się złapać stopa tak
szybko. Wydawało nam się, że podróżowanie we trójkę, z sześcioma plecakami,
będzie trudne. A tu taka niespodzianka!
Naszym
kierowcą jest Alister – agent FIFA na Reunionie. Jest Kreolem. Jego mama
pochodzi z Mauritiusu, a tata z Madagaskaru. Mieszkał długo w Europie. Grał w
piłkę nożną we Francji, w Niemczech, w krajach afrykańskich. Zna (prywatnie) Klose
i Podolskiego, często przyjeżdża do Polski, bo współpracuje z Wisłą Kraków.
Teraz jest agentem FIFA, pracuje na Reunionie gdzie sprowadza graczy z Afryki. Opowiadał
nam, jak znajduje utalentowanych sportowców (w Senegalu, Dakarze), sprowadza
ich najpierw na Reunion, a potem do Francji. Chodzi mu o to, żeby ci ludzie
przeżyli mniejszy szok kulturowy. Bo według niego Reunion to taki kompromis
pomiędzy Afryką a Europą. Alister podwozi nas pod same drzwi naszych kolejnych
gospodarzy. Tym razem pod swój dach przygarnia nas Marc (prowadzi w
Saint-Gilles kawiarenkę internetową) i Anne (która wynajmuje… balkon u Marca).
Anne gościła już Basię i mnie półtora roku temu. I chociaż Mieszkanie Marca nie
jest zbyt duże i goszczą już jednego chłopaka (syn znajomych z Francji), to
postanowili nam pomóc. W ten sposób dzielimy z Anne jej balkon, z pięknym
widokiem na ocean. Marc zostawia nam klucze do mieszkania. Jako, że Anne
poleciała na Mauritius, z którego ma wrócić we wtorek po południu, decydujemy
się na wypad na plażę.
Wtorek
jest równie leniwy. Po tym, jak okazuje się, że samolot Anne został anulowany i
przyleci dopiero wieczorem, postanawiamy pojechać do L’Ermitage-les-Bains,
gdzie zaczyna się laguna i można spokojnie popływać. Spędzamy na plaży czas do
wieczora, oddając się błogiemu odpoczynkowi. Oczywiście na plażę jedziemy i
wracamy stopem. Samochody zatrzymują się po 2-3 minutach. Anne wraca wieczorem
z Mauritiusa i z przejęciem opowiada, jak w drodze z Saint-Denis do Saint-Gilles
fale były tak wielkie, że przykrywały jadące drogą wzdłuż wybrzeża samochody.
Wtedy po raz pierwszy pojawia się słowo cyklon, a potem alert pomarańczowy i
groźba alertu czerwonego. O tym, co przyniósł ze sobą Felleng (poza małą zmianą
naszych planów) napiszę w kolejnym poście :-)
Zdjęcia: Marion Bodin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz