Po trzech dniach spędzonych na Mahé postanowiłyśmy zwiedzić kolejną wyspę Seszeli, czwartą pod względem wielkości - La Digue. Transport
między wyspami zapewniony jest albo przez samoloty i helikoptery, albo
przez promy pasażerskie. Są jednak tylko dwie firmy proponujące transfer
między wyspami drogą morską, mała konkurencja i bardzo wysokie ceny. Przewoźnik
Cat Cocos za trasę między Mahé i Praslin życzy sobie 1060 Rupii, co
wynosi jakieś 250 zł. W jedna stronę. Co oznacza, że bilet powrotny
kosztuje tyle samo plus trzeba się przemieścić między Praslin i La Digue
płacąc około 60 zł w jedną stronę.
Znalazłyśmy informacje, że statek La Belle Seraphina zajmujący się przewozem Cargo, jeśli ma miejsce
na pokładzie, zabiera turystów za jedyne 300 Rupii (75 zł). W prawdzie podróż trwa dłużej (o półtorej godziny), jednak chcąc obniżyć koszty podróży, to wcale nie jest tak długo ;)
W
poniedziałek rano udałyśmy się do portu w Victorii, skąd miałyśmy popłynąć statkiem
na La Digue. W porcie byłyśmy koło 9h rano i po rozmowie z załogą okazało się, że La Belle Seraphina odpływa dopiero koło południa,
więc miałyśmy trochę czasu na odpoczynek w cieniu drzew. W tym czasie do portu podjeżdżały kolejne ciężarówki, a mężczyźni przeładowywali towar z samochodów na statki.
Czas szybko zleciał i przed południem zajęliśmy miejsca na statku, usadawiając się pośród pustaków, wiader z farbą i skrzynek z owocami. Wszystkie te rzeczy transportowane są na La Digue kilka razy w tygodniu.
Podróż zleciała szybko, bo udało mi się zasnąć i nawet nie zauważyłam kiedy upłynęły ponad trzy godziny rejsu. Kiedy ja spałam załoga statku łowiła ryby, odpoczywała, a stery przejęła Marion.
Czas szybko zleciał i przed południem zajęliśmy miejsca na statku, usadawiając się pośród pustaków, wiader z farbą i skrzynek z owocami. Wszystkie te rzeczy transportowane są na La Digue kilka razy w tygodniu.
Fot. Marion |
Fot. Marion |
Podróż zleciała szybko, bo udało mi się zasnąć i nawet nie zauważyłam kiedy upłynęły ponad trzy godziny rejsu. Kiedy ja spałam załoga statku łowiła ryby, odpoczywała, a stery przejęła Marion.
Fot. Marion |
Fot. Marion |
Po przypłynięciu na La
Digue skierowałyśmy się do informacji turystycznej, żeby dowiedzieć się
gdzie jest miejsce, w którym śpimy. Podszedł do nas rastaman, który jak
tylko usłyszał, że śpimy u Nadege, krzyknął coś w kierunku kierowcy
żółtej furgonetki. Zaraz wyjaśnił, że mamy szczęście, bo to mąż Nadege i może nas zawieźć do hotelu. Z radością wrzuciłyśmy nasze plecaki do
samochodu ciesząc się, że szczęście i pozytywne zbiegi okoliczności nas
nie opuszczają:)
c.d.n... ale zanim... nacieszcie oko takim zachodem słońca, który zobaczyłyśmy pierwszego wieczoru na La Digue :-)
Fot. Marion |
c.d.n... ale zanim... nacieszcie oko takim zachodem słońca, który zobaczyłyśmy pierwszego wieczoru na La Digue :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz