Wpisy

Autostopem na Woodstock



"Karolina, jedziemy na Woodstock! Każdy etnolog powinien coś takiego przeżyć!" - takimi słowami do wyjazdu na ten największy muzyczny festiwal w Europie zachęciła mnie Gosia. I szczerze przyznam, że przystałam na tę propozycję od razu, bo już od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad wyjazdem do Kostrzyna, jednak.... bałam się. Bo tłumy ludzi, ponad 500 km z Cieszyna, zapchane pociągi.... Dołóżmy do tego ostrzeżenia mojego taty (który oczywiście na Przystanku nigdy nie był): "oberwiesz szklaną butelką w głowę, okradną cię i pobiją". Do wyjazdu udało mi się jeszcze namówić moją współlokatorkę Barę i jej koleżankę Miszę i we czwórkę wyruszyłyśmy na północ.

Sposób dotarcia do Kostrzyna nad Odrą? Autostop. Oczywiście. Stanie w słońcu przy drodze wydawało się dużo lepsze od podróży zapchanym do granic możliwości pociągiem. W czwartek rano razem ze znajomym ruszyliśmy do Legnicy, a tam podzieliłyśmy się na dwie pary. Gosia i Misza od razu złapały stopa prosto do Kostrzyna (co więcej okazało się, że Magda i Wojtek, którzy je zabrali, jechali na Woodstock z Cieszyna!). My z Barą na trzy razy dojechałyśmy na Przystanek i to prawie pod samą scenę (ostatni kierowca był bardzo zdeterminowany, żeby zaparkować jak najbliżej). Po drodze jeden z kierowców był tak miły, że zaprosił nas na obiad i pokazał pomnik Jezusa w Świebodzinie.


Kawał zasłyszany w drodze: gdzie jest najstarsze Tesco w Polsce? W Świebodzinie - 4 lata przed Chrystusem.

Woodstockowe życie

Pierwsze wrażenia? "Raaaany ile tu ludzi!" i "O kurcze, ale olbrzymi teren!". Udało nam się odnaleźć Gosię i Miszę, które dojechały do Kostrzyna przed nami. Razem udałyśmy się na pole namiotowe rozbić nasze obozowisko. Pisząc pole namiotowe mam na myśli cały teren festiwalu. Potwierdziły się słowa kolegi, który mi kiedyś powiedział, że na Woodzie rozbijasz się gdzie chcesz. Jeśli źle trafisz, ktoś będzie chodził po twoim namiocie, albo po prostu ci go posika. Jak będziesz miał więcej szczęścia i znajdziesz trochę miejsca (tak, tak, my miałyśmy i to, i to ;)), to będzie całkiem przyjemnie. Rozbiłyśmy się koło znajomego Gosi, który ze swoją ekipą czas spędzał przed namiotem paląc hasz (dzięki czemu nieświadomie mieli na oku nasze namioty). Lasek tłumił odgłosy dochodzące ze sceny głównej, zapewniał też cień w ciągu dnia i, co najważniejsze, był naszą toaletą (korzystanie z toi-toi przy 36 stopniowym upale nie przypadło nam do gustu). Co więcej, na olbrzymim "poligonie" były tony piasku, który unosił się w powietrzu. Namioty rozbite przy dużej scenie po trzech dniach festiwalu pokryte były warstwą białego proszku.

"A: Przepraszam, ile kosztuje prysznic? B: Trzy godziny stania". I dodatkowo 7zł. Dlatego zamiast stać kilka godzin do prysznica za dnia, ustawiałyśmy się do kolejki przed koncertami późnym wieczorem. Czyste i szczęśliwe mogłyśmy dalej korzystać z uroków Przystanku :D

Miałam plan....

Wiecie, że lubię planować, no. Na Woodstock też wydrukowałam sobie program, który znalazłam na stronie Przystanku. Zdzich stwierdził, że tak nie można, że muszę coś z tym zrobić i nauczyć się spontanu :D Popracuję nad tym, zwłaszcza, że z mojego planu niewiele wyszło. Zaznaczyłam na nim to, co chciałabym zobaczyć, ale kartki zapominałam w namiocie, a słońce w zenicie sprawiało, że odechciewało się wszelkiej aktywności fizycznej i umysłowej. Tak więc zalegałyśmy na wykładach, albo przed namiotem, a wieczorami na tych koncertach, na które trafiłyśmy. Działo się bardzo dużo. Cztery sceny, Akademia Sztuk Przepięknych, namioty NGO, w których odbywały się wykłady, warsztaty, do tego Przystanek Jezus - na nudę nie można było narzekać. Przystanek Woodstock trwał od czwartku do niedzieli, jednak niektórzy zaczęli imprezę już w poniedziałek!


Duża Scena - to tam odbywały się najciekawsze koncerty. Na początek genialny projekt Goorala i Mazowsza (moja etno-dusza była wtedy w siódmym niebie!). Potem koncert happysad (laureat Złotego Bączka). Byłam na ich występie rok temu w Krakowie, ale w Woodstockowej wersji podobało mi się dużo bardziej. Na koniec dnia, w namiocie Akademii Sztuk Przepięknych w nocy z czwartku na piątek odbył się występ Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze” (już bez Goorola). Podziwiam tancerzy i tancerki, którzy dotrwali do czwartej rano (zwłaszcza, że był to ich trzeci występ tego dnia!).

W piątek rano udałyśmy się na spotkanie z Kubą Wojewódzkim. Postanowiłyśmy przejść się także do centrum Kostrzyna, żeby skorzystać z normalnej toalety, kupić coś do jedzenia i znaleźć kawałek cienia. Do miasta podwiózł nas pan pracujący w biurze festiwalowym, który zamartwiał się, że Emir Kusturica i jego zespół ma problem z dotarciem do Kostrzyna. Po południu z radością obejrzałam koncert Ja Mmm Chyba Ściebie / Łowcy.band (którzy obudzili mnie swoją próbą w piątkowy poranek; całkiem przyjemna pobudka ;)). Pierwszy raz widziałam ich na koncercie w ramach imprezy czASKina w Cieszynie, w marcu 2008 roku, a w zeszłym roku byłam na ich koncercie w Krakowie. Od tego czasu zespół wydał płytę, a chłopaki fajnie rozwinęli się muzycznie. Połączenie sił z Łowcami tylko dodało projektowi energii. Pod wieczór trafiłyśmy z Gosią na Przystanek Jezus. Namiot PJ schowany był za Lidlem i przez przypadek zauważyłam napis, że tego wieczoru jest spotkanie z Profesorem Jackiem Kurzępą z SWPSu, który bada zjawiska związane z prostytucją nieletnich, sponsoringiem. Tego wieczoru spotkanie dotyczyło zachowań uczestników Przystanku Woodstock. Po co ludzie przyjeżdżają do Kostrzyna, czy w tej totalnej wolności i swobodzie ustanawiane są jakiekolwiek granice i jak na Przystanku w zachowaniach uczestników przejawia się ekshibicjonizm - o tym wszystkim można było usłyszeć i podyskutować na spotkaniu. Okazało się, że takie wykłady odbywają się codziennie i żałuję, że dowiedziałam się o tym tak późno. Szkoda też, że wydarzenia na PJ nie są wpisane do woodstockowego harmonogramu. 

Wieczorem odbył się koncert, na który czekałam najbardziej - Emir Kusturica i The No Smoking Orchestra. Filmy Kusturicy poznałam jeszcze w gimnazjum, kiedy mój nauczyciel historii organizował w szkole noce filmowe. Bałkański duch granej przez zespół muzyki, do tego zwariowani muzycy i szalejąca publiczność - tony pozytywnej energii wydobywały się z każdym dźwiękiem :) Gdyby nie to, że miałam naciągnięte wiązadła w lewej stopie, to chętnie poskakałabym pod samą sceną. Na sam koniec na dużej scenie wspaniale zagrała Maria Peszek.

W sobotę rano w ASP miało odbyć się spotkanie z Kusturicą. Niestety nie dojechał, jak podano oficjalnie, z powodów zdrowotnych. Nieoficjalnie domyśleliśmy się, że "powody zdrowotne" to po prostu kac po bliższym kontakcie z polskimi trunkami ;) Palące słońce sprawiło, że spędziłyśmy cały dzień na leniuchowaniu. Chwilę posłuchałyśmy wykładu Profesora Zbigniewa Lwa-Starowicza, a także zobaczyłyśmy przemarsz Superbohaterów. Tego dnia skorzystałam jeszcze ze ścianki (w)spinaczkowej. Wieczorem wystąpił rosyjski zespół Leningrad (grają ska) - świetna muzyka wyzwalająca pozytywną energię. Na koniec Kaiser Chefs i trzydziestolecie punkrockowego zespołu Moskwa. Padłyśmy ze zmęczenia jeszcze przed zakończeniem i piosenkę Bukartyka napisaną specjalnie na ten Przystanek Woodstock usłyszałyśmy przewracając się z boku na bok w naszym namiocie.

W niedzielę rano, po ulewie, która zastała nas nad ranem, złożyłyśmy nasze obozowisko i razem z Magdą i Wojtkiem wyjechałyśmy w stronę Cieszyna. Wojtek był tak miły, że podwiózł mnie pod sam dom - lepszej podróży stopem nie mogłam sobie wymarzyć :)


Podsumowując - przeżyłam Woodstock, przeżyję wszystko ;-) A tak na serio, to bardzo się cieszę, że wzięłam udział w Przystanku. Trzeba przyznać, że Owsiak zrobił rzecz niesamowitą - dwie gigantyczne imprezy - Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i Przystanek Woodstock będący podziękowaniem dla wolontariuszy za ich pracę podczas Finału WOŚPu. W tym roku pogoda była idealna, nic złego nam się nie przytrafiło, do tego spotkałam się ze znajomymi, których dawno nie widziałam. Myślę jednak, że trzeba być mocnym psychicznie, żeby się całkowicie nie sponiewierać na festiwalu, zwłaszcza, że okoliczności, tani alkohol i totalna wolność temu sprzyjają. Nie wiem jeszcze, co będę robić za rok, ale jeśli tylko będzie taka możliwość, to chętnie udam się do Kostrzyna.

Nasza Przystankowa ekipa. Od lewej: Misza, Gosia, Bara i ja :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz