Wpisy

W wielkim mieście - paryski (nie)codziennik


Paryż, powiedzmy, że wtorkowy poranek. Ubrana w kwiecistą sukienkę idę spacerem nad Sekwaną, w ręce trzymając jeszcze ciepłą bagietkę, z głodu urywając chrupiącą piętkę. Słońce wychyla się zza chmur, a ja z radością rozglądam się wokół mnie. Czy to jawa, czy sen? Założę się, że taki idylliczny obrazek ma w głowie wiele osób, które słyszą, że studiuję w Paryżu. Ach, zapomniałam napisać o berecie na głowie i butelce Bordeaux w ręce. No cóż... Rzeczywistość jest trochę inna :)

Rano, jak zwykle spóźniona wybiegam w wygodnych trampkach z naszego domku po to, żeby zdążyć na autobus (który zazwyczaj ucieka mi przed nosem). Kilka przystanków i jestem przy stacji metra. Patrzę zaniepokojona na zegarek - za piętnaście minut zaczynam zajęcia, a tu 7 stacji do przejechania. Biegiem do metra, mając nadzieję, że to nie jest ten dzień, w którym pracownicy metra strajkują, albo przydarza się nieszczęśliwy wypadek i podziemna cześć Paryża staje w miejscu. Udało się! Do sali dobiegam w ostatniej chwili, zbyt często wykorzystując "kwadrans studencki". Dwugodzinne zajęcia (120 minut!) ciągną się niemiłosiernie. W Polsce 1h30 to było sporo, a te dodatkowe pół godziny, zwłaszcza rano, jest nie do zniesienia.

W południe przerwa na obiad. Ważna sprawa, bo tutaj wszystko kręci się wokół jedzenia. Raz w tygodniu chodzimy ze znajomymi na stołówkę, gdzie za trzy euro można zjeść posiłek z przystawką i deserem włącznie. W pozostałe dni jem w domu, albo w sali studentów (coś w stylu szkolnej świetlicy), gdzie mamy do dyspozycji naczynia, czajnik, mikrofalę (nie mamo, nie używam (za często :D)) i ekspres do kawy. 

Fot. Basia M.

Po zajęciach w szkole, basenie, salsie, wizycie w czytelni - kierunek metro. Zazwyczaj jest ścisk, więc kiedy w końcu dojeżdżam do domu, po drodze robiąc zakupy, z radością siadam w kuchni oddając się niekończącym się rozmowom z moimi współlokatorami.

Zachód słońca widziany z Belleville - kolejne miejsce idealne do podziwiania Paryża z góry :) 

A gdzie czas na zwiedzanie, na spacery wzdłuż Sekwany, po uroczym Marais czy Dzielnicy Łacińskiej? Staram się znajdować czas popołudniami, albo w weekendy, chociaż po całym tygodniu w biegu najchętniej siedziałabym w naszym domku i robiła "nic". Najlepszą okazją do zwiedzania są odwiedziny znajomych. Wtedy mam motywację, żeby inne bardzo-ważne-i-niecierpiące-zwłoki-sprawy odłożyć na bok i pozachwycać się miejscem, w którym mieszkam. 

Często zastanawiam się czy mogłabym w przyszłości mieszkać w takim dużym mieście. 
A Wy? Wyobrażacie sobie życie w metropolii pokroju Paryża czy Londynu? 

Życie w takich miejscach płynie innym, szybszym tempem. Przyjeżdżając do Paryża na studia bałam się, że odkocham się w tym mieście jak wpadnę w rutynę, biegając z zajęć na metro, z metra do czytelni, itd... Tak się (na razie) nie stało, ale chyba mieszkać i pracować wolałabym w jakimś mniejszym miasteczku...(ale to kiedyś, kiedyś jak już będę duża ;)).

4 komentarze:

  1. Nie wyobrażam sobie życia w tak dużym mieście, skoro nawet Warszawa mnie przerasta ;) A tak ogólnie, jak uczelnia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie bardzo ciekawie i dość specyficznie w porównaniu do tego, czego doświadczyłam w Polsce i w Czechach. Ale to chyba temat na oddzielny post :)

      Usuń
  2. Uwielbiam Londyn, wracam tam z przyjemnoscia, ale mieszkac bym chyba nie umiala.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię Londyn, w prawdzie nie aż tak jak Paryż, czy Pragę, ale mam sentyment do tego miasta :)

      Usuń