Wpisy

The European Dream


O. ma 19 lat, pochodzi z Wybrzeża Kości Słoniowej, skąd wyprowadził się przed dwoma laty. Od tego czasu nieudolnie stara się przedostać do Europy. Ostatnim razem końcem lutego wraz z osiemdziesięcioma innymi Afrykańczykami usiłował przeskoczyć sześciometrowy mur w Ceucie, na granicy Maroka i Hiszpanii. Niestety nie udało się. Czekając na wygojenie się głębokich ran na całym ciele, mieszka w schronisku w Rabacie prowadzonym przez marokański Caritas. Podobną historię dzieli wielu innych Afrykańczyków...

Wybierając temat badań w Maroku miałam duży dylemat. Wiedząc, że zostaniemy w Rabacie tylko przez dwa tygodnie chciałam, aby teren i problematyka były dobrze doprecyzowane i żebym była w stanie zbadać to, co chcę. W końcu stanęło na marokańskim suku, pamiątkach i turystach. Czy mi się uda? Zobaczymy, na razie jestem na dobrej drodze. Wczoraj jednak miało miejsce ważne zdarzenie, które postanowiłam opisać, żeby z jednej strony wyrzucić z siebie wszystkie emocje, które się we mnie zebrały, z drugiej, żeby podzielić się z Wami tym, o czym zazwyczaj czytamy w gazetach/oglądamy w telewizji/słuchamy w radio, jednak jako że dzieje się to "gdzieś tam w Afryce", nie do końca zdajemy sobie sprawę z wymiaru sytuacji. 

Anna, moja koleżanka z roku, prowadzi badania dotyczące sytuacji migrantów z Afryki subsaharyjskiej przebywających w Rabacie. Wczoraj, wybierając się na wywiad do jednego ze schronisk Caritasu, w którym przebywają Afrykańczycy, którym nie udało się przedostać do Europy, poprosiła mnie, żebym jej towarzyszyła. Bardziej niż o względy bezpieczeństwa chodziło jej o wsparcie "duchowe", tudzież psychiczne. Jasne, nie ma sprawy - pomyślałam, tym bardziej, że też interesuję się migracjami i spotkanie z osobami, które chcą podzielić się swoim doświadczeniem, może być bardzo wzbogacające. Nie byłam jednak świadoma, że dwie godziny spędzone z młodszymi od nas chłopakami (którzy pomimo tego, co przeżyli z nadzieją patrzą w przyszłość) z jednej strony wstrząsną mną zupełnie, z drugiej pozwolą poukładać w głowie pewne kwestie.


Bariera w Ceuta odseparowuje Maroko od Hiszpanii na kontynencie Afrykańskim i służy głównie utrudnianiu nielegalnego przekraczania granicy oraz ograniczaniu przemytu. Wybudowana w 2001 roku za ponad 30 milionów euro (pieniądze wyłożyła częściowo Unia Europejska) jest długa na osiem kilometrów i wysoka na około sześć metrów. Metalowe, równoległe pręty i ostra siatka zostały zwieńczone na samej górze drutem kolczastym. Przez całą długość granicy rozmieszczone są posterunki, dodatkowo strażnicy mogą obserwować teren dzięki zainstalowanym kamerom. Chociaż skok przez barierę na granicy w Ceucie nie gwarantuje przedostania się na kontynent Europejski, niezniechęceni tym faktem Afrykańczycy próbują swojego szczęścia.

O., podobnie jak siedemnastoletniemu I. z Kamerunu, tym razem się nie udało. Oboje zostali zepchnięci z płotu przez strażników, którzy rzucali w nich kamieniami oraz pobili do krwi. Chłopcy schwytani na próbie nielegalnej migracji musieli wrócić z powrotem do Maroka. W podobnej sytuacji jest kilkadziesiąt tysięcy osób, które wszelkimi możliwymi sposobami próbują przedostać się do Europy. Są młodzi, bezrobotni, nie umieją ani czytać, ani pisać. Jednak uważają, że to właśnie w Europie znajdą szczęście. Wyimaginowany europejski raj w ich głowach wykreowały media i historie innych osób, którym się udało.

"Albo Europa, albo śmierć. Nie ważne do jakiego kraju dotrę i co będę robił, wystarczy, że będę w Europie" - przez prawie dwie godziny naszej rozmowy O. i I. opisywali nam miejsce, które uroili sobie w głowie. "Kiedy przyjedziemy do Europy pomogą nam NGO-sy. Zapewnią nam rodzinę goszczącą i edukację. W końcu nauczę się pisać i będę mógł opublikować wszystkie moje historie" - rozmarzył się I.. Mówił, że tak naprawdę czuje się Amerykaninem i to właśnie do Stanów, albo do Kanady chciałby się przeprowadzić. Chociaż ma dopiero siedemnaście lat, wiele przeżył. W Kamerunie zostawił rodziców i rodzeństwo. Rodzina wie, że jest w Maroku, jednak nie jest świadoma tego, co go spotyka (jak stwierdził, woli nie martwić ich, więc dzwoniąc do domu nie mówi co go spotyka). "Jesteście dziennikarkami, tak? Już była tu taka jedna, rozmawiała z nami, nic się od tego czasu nie zmieniło". Chłopcy nie do końca rozumieli po co przyszłyśmy i dlaczego z nimi rozmawiamy, i pomimo naszych zapewnień, że nie jesteśmy z prasy ani telewizji jeszcze przed naszym wyjściem dopytywali się, czym się tak właściwie zajmujemy.

Chłopcy opowiadali o afrykańskich piłkarzach, którzy zrobili karierę w europejskich klubach. Jeden z naszych rozmówców pochwalił nam się "licencjatem z piłki nożnej", który okazał się być kartą przynależności do grupy piłkarzy w Gwinei. Kiedy ich słuchałam przypomniał mi się Alister, który podwoził nas stopem na wyspie Reunion w zeszłym roku. Jest agentem FIFA i znajduje w Afryce utalentowanych sportowców. Sprowadza ich najpierw na Reunion, a potem do Francji (chodzi mu o to, żeby ci ludzie przeżyli mniejszy szok kulturowy)... Ilu takim wyszukanym w Afryce piłkarzom udało się zrobić karierę w wyśnionej Europie? A ilu musiało z powrotem wrócić do Afryki?

W Rabacie osoby z Afryki subsaharyjskiej przebywają w schronisku prowadzonym przez Caritas. Miejsce, w którym byłyśmy razem z Anną, pokazał jej chłopak z Senegalu, którego poznała kilka dni temu. W kamienicy w dzielnicy Takaddoum, w pokoju na drugim piętrze mieszka ponad dziesięciu mężczyzn. Śpią na jednym materacu i kilku matach i dywanach rozłożonych na podłodze. Mogą w tym miejscu przebywać tylko dwa tygodnie. Jak rany na ich ciele zaczną się goić, muszą znaleźć sobie inne miejsce, w którym będą czekać do kolejnej próby przedostania się do Europy. Z czego żyją? Z tego, co uda im się wyżebrać na ulicy. Kiedy w naszej rozmowie rozpływali się nad tym, jak cudownie będzie im się żyło w Europie, nie wiedziałyśmy z Anną jak powiedzieć im, że rzeczywistość po przekroczeniu granicy niekoniecznie będzie tak kolorowa, jak sobie to wyobrażają. Olbrzymie slumsy na przedmieściach Paryża (i innych metropolii), przepełnione mieszkania, w których przebywają imigranci, najczęściej pracujący bez umowy, za małe pieniądze - czy to, co nasi rozmówcy nam opisali, ten europejski raj, do którego chcą za wszelką cenę dotrzeć, istnieje?

Niepewność, frustracja (że nie jesteśmy w stanie im pomóc), strach (o nich), przerażenie, niedowierzanie i smutek (że takie okrucieństwo ich spotkało) - te wszystkie uczucia towarzyszyły mi w czasie naszej rozmowy. Kiedy wyszłyśmy z foyer nie mogłam poskładać myśli i chyba jeszcze trochę mi zajmie oswojenie się z tym wszystkim, co usłyszałam....

6 komentarzy:

  1. I w takich chwilach dopada nas to, czego ja osobiście nie lubię najbardziej i nie potrafię zaakceptować- BEZSILNOŚĆ

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo przejmująca notka .. dziękuję, że o tym napisałaś .. takie historie albo dużo gorsze są częste wśród emigrantów z Ameryki Środkowej do 'El Norte' - gorsze bo emigranci po drodze są bezlitośnie wykorzystywani po drodze przez przeróżnych bandziorów ale także i policję w Meksyku i gdzie indziej - częste są przypadki 'niewolnictwa' - kobiety zmuszane do nierządu a mężczyźni do niewolniczej pracy zanim spłacą 'hararcz' ..

    tragiczne historie tak jak tych chłopców .. niestety nie ma prostej recepty ale jest coś co możemy zrobić ... emigracja w dużej mierze bierze się z biedy .. a kraje afrykańskie czy środkowoamerykańskie często nie mają szans na rozwój bo rynek europejski czy amerykański jest niedostępny dla ich towarów rolniczych ... a to już sprawka 'świętych krów' europejskich i amerykańskich demokracji czyli rolników na których wydawane są olbrzymie subwencje rolnicze z kieszeni podatników .. w Europe głównie do kieszeni francuskich i polskich rolniików często bardzo już zamożnych a podobnie jest i w Stanach i w Kanadzie .. te subwencje bardzo wykrzywiają rynek i są niesprawiedliwą zaporą dla towarów z Afryki czy Ameryki Środkowej i Południowej ...
    ... możemy głosować przeciw tym praktykom i przy urnach wyborczych i przy półkach w supermakecie .. kupując towary fair trade choćby

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo przykre. Nie sądziłam nawet, że Europa może być w ten sposób postrzegana, że ktoś może myśleć, że to raj, opieka i pieniądze lecące z nieba. Pamiętam jak jakiś czas temu byłam na Lanzarote, świeżo po tym, jak zatonęła łódź z dużą ilością nielegalnych imigrantów uciekających z Afryki. Bardzo to przeżyłam, większość z nich zginęła. Warto mieć w tyle głowy te historie, gdy znów wpadniemy na pomysł, by sobie 'troszeczkę ponarzekać na swój kraj'...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Niestety szybko zapomina się o takich tragediach i o tym, że te nielegalne migracje (łodziami, promami, na statkach, tratwach, samochodami, pieszo) odbywają się na dużą skalę i niestety niosą z sobą wiele przemocy i niehumanitarnego traktowania. Po to, żeby w końcu po przekroczeniu granicy w tej wyśnionej Europie odnaleźć coś, co niekoniecznie istnieje...

      Usuń
  4. Przejmująca notka. Większość z nas może tylko o tym czytać, a i tak wzbudza to niemałe emocje. Jeśli Ty rozmawiałaś z tymi chłopcami na żywo, wierzę, że odczuwasz ten ból, rozgoryczenie, niemoc i cały ciąg innych emocji jeszcze głębiej. Swoją drogą to dziwne, oni widzą raj w Europie, Polacy z kolei ciągle mają w głowach utopijny obraz Ameryki... Pozdrawiam i życzę wesołych Świąt!
    www.takamojaparanoja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, czy jak już dotrą do tej wymarzonej Europy, to czy zderzenie z rzeczywistością sprawi, że ten wyimaginowany wizerunek raju się zmieni.
      Dzięki za życzenia! Również wszystkiego dobrego dla Ciebie! Moje Święta niestety są bardzo mało świąteczne w tym roku.

      Usuń