Wpisy

Szok kulturowy i miejsca, które trzeba oswoić


Krótki wyjazd, albo trochę dłuższy, co dopiero przeprowadzka. Nowe miejsce, ludzie, smaki, zapachy (w przypadku Paryża smród uryny). Przeprowadzając się regularnie od pięciu lat nie mam problemów z oswajaniem nowych miejsc. Poitiers, Kraków, Praga, Paryż, w międzyczasie Cieszyn - przyjeżdżam i wyjeżdżam, często wracam. Jak to jest z tą adaptacją w nowych miejscach, czy szokiem kulturowym, który jest nieodłączną częścią kontaktów międzykulturowych?

Jedziesz za granicę (urlop, wymiana, staż, praca). Spotykasz ludzi, mówiących w obcym języku, którym ty władasz nie do końca biegle, a już na pewno nie tak, jakbyś się w danym kraju urodził. Po pierwszym zachwycie, kiedy oglądasz świat przez różowe okulary ("Rany ale tu jest super!", "U nas jest bez sensu, a tutaj wszystko jest takie świetne", "Ale ci (nazwa danej nacji) są wspaniali, nie tak jak marudni Polacy"), przychodzi moment, w którym, jakby powiedzieli Francuzi, nic już nie jest takie ewidentne.


W nowym miejscu jesteś konfrontowany z miejscową społecznością, która ma inny sposób myślenia i komunikowania się. Coraz częściej się dziwisz, zastanawiasz, kontestujesz nową rzeczywistość. Różnice kulturowe dokuczają coraz bardziej, doskwiera też tęsknota za domem. Zaczynasz zauważać minusy (może nawet okazać się, że ta Polska wcale nie jest taka zła). Trzeba sobie jakoś poradzić z tym problemem, a wyjściem z sytuacji nie jest spakowanie walizek i wrócenie do domu.

Oto co się dzieje z naszym mózgiem w czasie doświadczeń międzykulturowych.
Źródło: What Every AFSer Should Know About ICL®

Jest wiele strategii akulturacyjnych, które mogą pomóc stawić czoło problemom. Jedne polegają na ograniczeniu kontaktów do ludzi wywodzących się z tego samego kręgu kulturowego (co często można zauważyć wśród ekspatów - przykładem może być francuska rodzinka, u której pracowałam w Pradze. Chociaż mieszkali w Czechach od kilku lat, dzieci nie mówiły prawie w ogóle po czesku, nie znały lokalnych potraw, miały w większości francuskich znajomych... Innym przykładem są studenci Erasmusa, którzy często trzymają się w grupach narodowych, nie szukając kontaktów z lokalsami). Inne strategie pozwalają wyjść ze stresującej sytuacji poprzez kontakt z obcokrajowcami, mieszkańcami kraju, w którym żyjemy i dzięki którym możemy jeszcze lepiej poznać daną kulturę (właśnie taką strategię objęłam świadomie na Erasmusie w Pradze, czy na badaniach terenowych na Nowej Kaledonii).

Z kim - jeśli nie z lokalsami - nauczyłabym się wędkować na bezludnych wysepkach?

Szok kulturowy ma wiele postaci i wynika z różnic pomiędzy osobami wywodzącymi się z rożnych kręgów kulturowych. Problemy z komunikacją, najzwyklejszym "dogadaniem się", nieporozumienia wynikające z nieznajomości kodów językowych (także tych niewerbalnych), nieodnajdywanie się w nowych sytuacjach - to wszystko sprawia, że czujemy się bezradni i zestresowani ciągłą niepewnością. Musimy jednak zmierzyć się z nowymi sytuacjami poprzez zdobycie nowych umiejętności. Jak małe dziecko uczymy się jak funkcjonuje otaczająca nas rzeczywistość.

Przygotowanie się przed wyjazdem, zebranie informacji na temat kultury, z którą będziemy skonfrontowani, obejrzenie filmu zrealizowanego w danym kraju (przez lokalnego reżysera), posłuchanie muzyki - te działania pozwalają oswoić to, co nieznane i uniknąć popadania w stereotypy.
Roczna wymiana we Francji to był skok na głęboką wodę.
Tutaj z moją rodzinką goszczącą, ostatniego dnia przed powrotem do Polski. Sierpień 2010.

Szok kulturowy mamy opanowany, ale to nie koniec międzykulturowych przygód. Bo jak w końcu wracasz do własnego kraju, okazuje się, że nic już nie jest takie samo, jak przed wyjazdem. Ciężko ci znaleźć swoje miejsce, przyzwyczaić się do życia po powrocie. Dziwisz się, wkurzasz, myślisz "bo tam było lepiej, wszystko działało sprawniej", a "starą" rzeczywistość oglądasz przez pryzmat miejsca, z którego wróciłeś. Reverse culture shock, czyli odwrotny szok kulturowy, przynajmniej w moim przypadku, jest cięższym orzechem do zgryzienia niż szok adaptacyjny. Mentalne idealizowanie własnego domu i tego, co mnie czeka po powrocie, ignorowanie faktu, że w czasie mojego wyjazdu życie płynie dalej, a ja po prostu muszę "wgryźć się" w nie ponownie, brak pełnego zrozumienia otoczenia (rodziny, przyjaciół, znajomych, którzy nie do końca maja potrzebę słuchać o kolejnej niesamowitej-niezapomnianej-zmieniającej życie przygodzie).... Nikt nie mówił, że będzie łatwo.


Ostatnio przetestowałam nową metodę, która, miałam taką nadzieje, sprawi, że odwrotny szok kulturowy będzie mniejszy. Po powrocie z Nowej Kaledonii (gdzie moje życie było zupełną przeciwnością tego, do czego przyzwyczajona byłam przed wyjazdem), jeszcze tego samego dnia, w którym wylądowałam w Pradze, pojechałam na warsztaty z AFSu do Pilzna. Potem kierunek Cieszyn, kolejne warsztaty, przywitania, pożegnania, załatwianie spraw przed powrotem do Paryża i fruuu na studia, chociaż nie do końca, bo przez 10 dni po przyjeździe do Francji byłam na wolontariacie w czasie Kongresu Światowego i Stulecia AFSu. Potem dwa tygodnie i znowu wyjazd, tym razem na ECTP Camp do Belgii. Teraz jestem z powrotem w Paryżu, ale tylko na półtora tygodnia, bo w przyszły czwartek wracam do Polski na Święta. Moja innowacyjna metoda nie do końca wypaliła, bo paradoksalnie zapędziłam się w kozi róg. Z dnia na dzień wpadłam w rytm, którego wcale nie brakowało mi na Wyspie Choinek: bez kalendarza ani rusz, ciągły bieg, lista z tysiącem spraw do załatwienia, a kiedy w końcu znajduję czas, żeby złapać chwilę oddechu i zająć się codziennością, okazuje się, że wcale nie brakuje mi tej rutyny i szukam dodatkowych zajęć, które odciągną moją uwagę od przyziemnych spraw. Ale, że przypadłość tą udało mi się zdiagnozować, postanawiam, że wezmę się za siebie i zakoleguję się z codziennością. Ale to może po Nowym Roku.

A teraz pytanie do Was :) Jak waszym zdaniem można zmniejszyć stres związany z adaptacją w nowym miejscu? Jak Wy radzicie sobie z szokiem kulturowym?

12 komentarzy:

  1. Karolinko, Twoja rodzina ma zawsze !!! "potrzebę słuchać o kolejnej niesamowitej-niezapomnianej-zmieniającej życie przygodzie" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy i dobry wpis. Racja, że czasami to obce wydaje się być lepsze niż te nasze. Osobiście przed każdym wyjazdem staram się co nieco dowiedzieć o danym miejscu, kulturze. Uważam, że to podstawa i wstęp do wyjazdu. Poza tym po prostu lubię poznawać i wiedzieć coś o innych krajach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Czasami to obce jest faktycznie lepsze niż nasze. Ale potem okazuje się, że zagraniczne krają mają równie dużo przywar, co nasza kochana Polska.

      Dokładnie, rozeznawanie się przed wyjazdem jest idealnym wstępem do podróży, a do tego jak bardzo może być ekscytujące! :)

      Usuń
  3. Różnice kulturowe to temat rzeka, jeden z koników o którym zaczytywałam się swego czasu bez pamięci :) Ja jadąc gdzieś wychodzę z założenia, że to ja muszę się dostosować, a nie świat dookoła mnie. Wkurzają mnie ludzie, którzy jadą do Egiptu na wakacje/ przeprowadzają do Azji/ wpiszcokolwiekchcesz ;) i wydaje im się, że od teraz cały świat dookoła powinien funkcjonować tak jak oni by tego chcieli. Oczywiście nie chodzi o to, żeby nagle zmienić religię/ zacząć lub przestać coś jeść/ akceptować wszystko w danym kraju co niezgodne jest z naszym sumieniem. Ale o wzięcie pod uwagę, że to my jesteśmy gośćmi i pomyślenie jak my byśmy się czuli w odwrotnej sytuacji. To tak po krótce, bo mogłabym o tym godzinami ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację Ewa, to my, goście odwiedzanych miejsc, powinniśmy się dostosować. Szkoda, że tak wiele osób o tym zapomina... Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Mam jeden sprawdzony sposob: stopniowe i konsekwentne oswajanie nowego miejsca. W momencie, gdy znajdziesz sobie ulubione miejsca, takie ktore beda "twoje," od razu czlowiekowi robi sie lepiej i czuje sie bardziej u siebie... Po powrocie staram sie miec zaplanowane ciekawe zajecia, bo nic tak nie karmi deprechy jak siedzenie w domu i rozpaczanie nad powrotem. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawy sposób :) Też staram się znaleźć "moje" miejscówki, ale zimą (ze względu na finansowe "cięcia") niestety pozostaje mi zaszyć się w bibliotece albo w domu ;)

      Usuń
  5. Największy szok kulturowy przeżyłam w Rumunii, gdy okazało się, że Rumuni to typowi południowcy, jeżeli chodzi o załatwianie spraw papierkowych i czas...umawianie się na spotkanie skutkowało zwykle kilkugodzinnym czekaniem, a gdy nagle spotykało się umówioną osobę na korytarzu, wykazywała ona zdziwienie...

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz... Ja też mieszkałam przez rok w Paryżu. Na początku było cudownie. Adrenalina, nowe znajomości, zachłystanie się miastem. I dopiero po pół roku: kurde, znowu taki tłok w tym brudnym metrze, do diaska te dupki znowu strajkują, cholera czy ktoś może mi sprzedać butelkę wody na kaca w niedzielę rano. Szok kulturowy szokiem kulturowym, ale Erasmus w Paryżu przekonał mnie, że raczej z Polski już się chętnie nie wyprowadzę. Na miesiąc, dwa miesiące czy pół roku tak. Ale nie na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba czas podniecenia Paryżem mam już za sobą, bo przyjeżdżałam tu w miarę regularnie przez osiem lat zanim przeprowadziłam się tu na studia. Do tego co wymieniłaś można dodać niekończącą się listę innych irytujących rzeczy ;) Czasami dobrze jest wyjechać, żeby uświadomić sobie, że w Polsce wcale aż tak źle nie jest.
      Dzięki za komentarz! :)

      Usuń