Lubicie podsumowania? Ja z dużym sentymentem i ciekawością patrzę wstecz, przypominając sobie, jak wiele dobrego się wydarzyło. Miniony rok nie był tak podróżniczo spektakularny, jak dwa poprzednie lata, kiedy miałam szansę odwiedzić Afrykę, Azję, Australię i Oceanię.
Rok temu jedynym pewnym punktem w moich noworocznych planach było pisanie pracy magisterskiej:
Podobnie, jak rok temu nie wiem, co przyniesie z sobą kolejne 365 dni. Na najbliższe miesiące planuję pisanie pracy magisterskiej, którą chciałabym obronić w czerwcu. W międzyczasie zajrzę kilka razy do Polski (na początek już w pierwszy weekend stycznia ;)). Co dalej? Nie wiem. I jest to w pewnym stopniu ekscytujące...
Tak pisałam podsumowując 2014 rok i nie myliłam się. Spędzanie życia w bibliotece sprawiło, że byłam mniej mobilna, a w czasie ferii i długich weekendów, zamiast obierania nowych kierunków podróży, wolałam wracać do Polski. Niemniej, udało mi się kilkukrotnie odwiedzić znajomych w Pradze, przyjaciela w Hiszpanii oraz zajrzeć do Wielkiej Brytanii. Jednak to w Paryżu spędziłam najwięcej czasu w minionym roku. Tęsknota za domem i polską rzeczywistością doskwierały mi z każdym miesiącem co raz bardziej, a wizja kończącego się wkrótce pewnego etapu – czyli studiów – sprawiała, że ekscytacja ustępowała miejsca niepokojowi i stresowi.
To był trudny, ale w tej swojej trudności bardzo dobry rok i dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami tym, czego mnie nauczył.
Że ważniejsi niż miejsca są ludzie
Coraz częściej łapię się na tym, że jadę gdzieś przede wszystkim dla ludzi, a dopiero potem zastanawiam się, czy i co zwiedzimy. Bez dwóch zdań w minionym roku miałam szansę nadrobić zaległości w spotkaniach ze znajomymi, zarówno we Francji, jak i w Polsce. Kumple z francuskiego liceum, rodziny goszczące, przyjaciółka z dzieciństwa, która obecnie mieszka we Francji, dawno niewidziani znajomi, których wywiało za granicę – w końcu udało nam się spotkać, pobyć razem i przegadać nieraz całą noc. Bardzo ograniczony studencki budżet sprawił, że rzadziej (niż bym tego chciała) opuszczałam mury zakonu. Jednak to właśnie wspaniałe zakonne współlokatorki sprawiły, że Paryż nie został przeze mnie znienawidzony totalnie. Chociaż w 2015 roku nie byłam na drugim końcu świata, to spotkania z innymi podróżującymi osobami, mającymi podobne spojrzenie na świat, sprawiły, że nasze rozmowy dawały mi namiastkę takich wyjazdów. Wiele spotkań zawdzięczam temu blogowi, zdając sobie sprawę, jaką fajną blogierską społeczność udało nam się stworzyć.
Że strach ma wielkie oczy
O, jak ja się obawiałam tego, co będzie w czerwcu 2015, kiedy przed moim nazwiskiem pojawią się trzy literki, z którymi tak naprawdę nic nie spadnie z nieba! No bo przecież przez ostatnie pięć lat wiele osób usiłowało mi wmówić, że tracę czas studiując etnologię i trochę mnie szkoda, bo przecież mam potencjał i mogłabym robić coś sensowniejszego. Żeby się dodatkowo nie stresować wolałam zbytnio nie planować tego, co będzie PO obronie i skupiłam się na pisaniu pracy (czego zresztą też się bałam, bo niestety, jak wiele osób żyjących na obczyźnie, mam kompleksy związane z tym, że nigdy nie będę wystarczająco zfrancuszczona). Na szczęście okazało się, że ten strach miał wielkie oczy, bo zarówno przetrwanie do obrony (pisanie pracy, tysiące poprawek, egzaminy….), sama obrona, jaki również to, co wydarzyło się PO niej, było bardzo miłym zaskoczeniem. Dlaczego? O tym w kolejnym punkcie :)
Radość PO obronie nad Sekwaną | Relaks nad oceanem w La Rochelle | Kolejna przeprowadzka |
Że warto wierzyć w siebie i próbować, nawet jeśli wydaje nam się, że szanse na porażkę są większe niż na zwycięstwo
Nie wiem dlaczego, kiedy jestem we Francji, moja wiara w siebie podupada. Na mojej drodze zawsze jednak staje ktoś, kto daje mi kopa i motywuje do działania. Tak było dwa lata temu, kiedy chciałam ubiegać się o stypendium na wyjazd na Nową Kaledonię i kilka dni przed złożeniem wniosku pewna pani stwierdziła, że do niczego się on nie nadaje. Pojawił się wtedy dobry duch, który usiadł ze mną przy projekcie, pomógł go dopracować i kazał złożyć wniosek, bo jego zdaniem „jeśli nie spróbujemy, nigdy nie dowiemy się, czy było warto”. Udało się i może właśnie dlatego uległam tej samej osobie jeszcze raz, kiedy po obronie zadzwonił do mnie mówiąc, że już umówił mnie na spotkanie z moim przyszłym promotorem pracy doktorskiej. I chociaż szanse na kontrakt doktorancki były małe (dwa miejsca i kilkunastu chętnych), to (już bez ociągania się) spróbowałam. Znowu się udało, a do mnie chyba wciąż do końca nie dotarło, że przez najbliższe trzy lata będę miała (mam!) wymarzoną, najlepszą pracę pod słońcem :)
Że sztuka leniuchowania jest trudna do opanowania
Ostatnie pięć miesięcy, to był najbardziej rozjechany czas w moim życiu. Dwa-trzy dni w tygodniu w Krakowie, co najmniej dwa w Warszawie, do tego raz w miesiącu na około tydzień Paryż. I chociaż uwielbiam wszystko to, co robię w każdym z tych miejsc, to jednak taki tryb życia jest nie do końca normalny, zgodzicie się ze mną? Do tego moja nadgorliwość sprawia, że nie zgadzam się na bylejakość i potem wymagam za dużo od innych (no bo skoro ja, przy takim rozjechaniu daję ze wszystkim radę, to czemu inni nie?). Tak więc w 2015 zaczęłam uczyć się odpuszczać i zwalniać. Pierwszym krokiem do tego (wymuszonym poniekąd przez zbliżający się wyjazd na badania terenowe), było zrezygnowanie z pracy w Krakowie. Szkoda mi tego przeogromnie, ale wiem, że mój organizm też ma swoją wytrzymałość (co dobitnie pokazuje właśnie teraz – od tygodnia jestem chora i, chcąc nie chcąc, muszę zwolnić). Chcę odetchnąć, więc z niecierpliwością czekam na moment, w którym znajdę się na „wyspach spokoju”, bez pośpiechu, internetów i niepotrzebnego stresu rozkoszując się każdą chwilą każdego dnia. Zanim to nastąpi staram się znajdować takie wyspy niedaleko mnie. „Wyłączam się”, leniuchuję, czytam, choruję, odkrywając dobre strony nicnierobienia. Przy okazji polecam Wam lekturę, która mi w tym pomaga: Ulrich Schnabel, Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia, Muza, Warszawa 2014.
A Wy? Czego nauczyliście się w minionym roku?
A na ten Nowy Rok i Wam życzę opanowania sztuki leniuchowania!
No i oczywiście dużo zdrowia, radości z rzeczy najmniejszych, odrobiny beztroski i wielu (nie tylko podróżniczych) inspiracji!
Świetne podsumowanie bogatego w wydarzenia roku. Z tym leniuchowaniem, to będę brała z Ciebie przykład. Mam nadzieję, że mi się uda. Życzę szczęśliwych i radosnych powrotów do domu, gdzie zawsze będą czekały pierogi i MY :) BG
OdpowiedzUsuńDzięki Mamo <3
UsuńNooo, Ty to dopiero powinnaś się tego (leniuchowania) nauczyć!
Czytałam z uśmiechem na twarzy i z ciekawością, co tam będzie dalej! Możesz być z siebie dumna, naprawdę!! Niesamowita jesteś!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę zdrówka!! Dbaj o siebie!
Sandra K.
Dzięki wielkie Sandra :* Ściskam noworocznie!
UsuńOstatnio opowiadałam o Tobie chyba 2 osobom, bo tak mi zaimponowałaś ;) Szkoda, że musiałyśmy tak wcześnie wstać ostatnio i nie mogłyśmy gadać do rana. Oby 2016 był jak najwspanialszy! Mnie teraz czeka magisterka. Na razie mam wybrany temat :D I masz całkowitą rację co do tego, że bardziej od miejsc liczą się ludzie.
OdpowiedzUsuńŚwietne podsumowanie. Czytając takie artykuły idzie się dużo nauczyć ;)
OdpowiedzUsuńTakie podsumowania są świetne i bardzo motywujące :D
OdpowiedzUsuń