Po dwunastu tygodniach spędzonych na Nowej Kaledonii, przyszedł czas na krótki przystanek w Australii. Kiedy w lutym szukałam biletów lotniczych na Pacyfik, wiedziałam, że chcę zatrzymać się na Antypodach. Lecąc na drugi koniec świata, szkoda byłoby nie wykorzystać takiej okazji i nie spędzić kilku dni na australijskim kontynencie, tym bardziej, że znam tam coraz więcej osób. A odwiedziny są moim ulubionym pretekstem do poznawania różnych miejsc :)
Jak być może pamiętacie, w marcu spędziłam w Brisbane jeden dzień u Julki i Sama, którzy wspaniale ugościli mnie w swoim przytulnym domku. Julka pokazała mi kilka fajnych miejsc w Brisbane, o których jeszcze napiszę na blogu. Ta krótka wizyta dała mi ochotę na więcej! W drodze powrotnej do Polski zatrzymałam się więc na kilka dni w studenckim mieszkanku Kasi (która w marcu odwiedziła mnie na Ile des Pins <3) i jej brytyjskich przyjaciół. Kasia właśnie skończyła ciężki czas przepełniony egzaminami, a ja trzymiesięczny pobyt badawczy, tak więc należała nam się chwila wytchnienia. Postanowiłyśmy wynająć samochód i zrobić krótki, dwudniowy road trip. Góry, jeziora, pola, lasy, morze... Brzmi cudownie, prawda? No to ruszamy!
Z Brisbane wyjechałyśmy w niedzielę do południa. Najpierw pociągiem dotarłyśmy do centrum, gdzie wynajęłyśmy samochód. Pięknym, czarnym SUVem ruszyłyśmy na zachód, w stronę Mt Tamborine. Naszym celem, oprócz podziwiania cudnych widoków i łańcuchu Wielkich Gór Wododziałowych, była polska restauracja The Polish Place.
Poza rodziną i przyjaciółmi, na Pacyfiku najbardziej brakowało mi polskiego jedzenia właśnie. Pysznego chleba, swojskiej szynki, pierogów ruskich i cieszyńskich kanapek ze śledziem. Kiedy więc zarówno Julia, jak i Kasia, zachwalały tę polską restaurację, położoną w malowniczej okolicy, miejsce na niedzielny obiad mogło być tylko jedno. Etnowystrój, obsługa w regionalnych strojach, polskie menu.... na stole wylądował pyszny krupnik i golonka. Jak wyglądałam na widok polskiego jedzenia? Ano tak...;)
Było naprawdę pysznie i warto było wydać trochę (dużo) kasy na te pyszności. Po posiłku, przysiadłyśmy na chwile na wzgórzu. Wpatrując się w piękne góry, sączyłyśmy Ginger Beer i planowałyśmy dalszą trasę.
Naszym kolejnym celem było jezioro Moogerah. Było późne popołudnie i już po zmroku dotarłyśmy w jego okolice. Noc zamierzałyśmy spędzić w aucie, jednak trzeba było znaleźć miejsce, w którym mogłyśmy się zatrzymać. Przypomniałam sobie, że jak podróżowałyśmy z Mamą po Australii w 2014 roku, to korzystałyśmy z aplikacji WikiCamps Australia, dzięki której znajdowałyśmy darmowe kempingi (rest area), na których zatrzymywałyśmy się na noc. Ściągnęłam więc aplikację i zaczęłam szukać czegoś w okolicy Lake Moogerah. Okazało się, że wszystkie kempingi są płatne, ale jest jedna miejscówka kilka kilometrów od jeziora, w miasteczku Mount Alford, gdzie można się zatrzymać za zgodą właścicieli pubu, znajdującego się obok mini-parku. W opisie była też sugestia, żeby coś w tym pubie skonsumować, co z chęcią zrobiłyśmy, kosztując lokalnego piwa Fat Man i zapiekanek z serem i czosnkiem.
Noc w samochodzie nie należała, do najcieplejszych, bo poranki o tej porze roku bywają bardzo chłodne, ale jakoś dałyśmy radę. Jeszcze przed snem podziwiałyśmy Drogę Mleczną i miliony gwiazd na australijskim niebie, rozgrzewając się czerwonym winem.
Koło 6h rano odpaliłyśmy nasz dom na kółkach i podjechałyśmy nad jezioro. Unosiła się nad nim poranna mgła, która opadała wraz ze wschodzącym słońcem. Pospacerowałyśmy chwilę po okolicy, podeszłyśmy również do zapory. Warto było wstać tak wcześnie! :)
Po 7h ruszyłyśmy dalej, bo w południe chciałyśmy być już nad wybrzeżem. Po drodze zatrzymałyśmy się w dwóch miejscach. Najpierw na ładnie położonym kempingu, gdzie przygotowałyśmy i zjadłyśmy śniadanie, a potem w miasteczku Nimbin.
Nimbin jest hipisowskim miasteczkiem położonym w Nowej Południowej Walii. Jest to cel wielu backpackerów przemierzających Australię, a także studentów z wymiany, dla których organizowane są wycieczki. Z czego takiego słynie Nimbin? Ano z tego, że mieszkańcy na luzie podchodzą do życia i do palenia marihuany (co w Australii jest nielegalne). W miasteczku jest kolorowo: budynki w kolorach tęczy, hipisowski wystrój barów i sklepów... Zatrzymałyśmy się na poranną kawę w jednej kawiarni i obserwowałyśmy, to wyluzowane życie w przedziwnej okolicy. Zgodnie stwierdziłyśmy z Kasią, że wybranie Nimbin, jako głównego celu wyprawy, nie byłoby najtrafniejszym pomysłem, niemniej warto zatrzymać się w tym miejscu, będąc przejazdem na wybrzeżu.
Droga znad jeziora do Nimbin, a potem dalej nad wybrzeże, pełna była zakrętów. Krajobrazy były cudowne, a tereny, przez które przejeżdżałyśmy, zazwyczaj bezludne. Popołudnie spędziłyśmy w Byron Bay - nadmorskiej miejscowości uwielbianej przez surferów. Było piękne słońce, które nie grzeje już tak, jak kilka miesięcy temu (idzie zima!), plaża i totalny relaks. Przed zapadnięciem zmroku wyruszyłyśmy w drogę powrotną do Brisbane. Korzystając z posiadania jeszcze przez pół dnia samochodu, zatrzymałyśmy się na większe zakupy w miasteczku Coolangatta, w którym podziwiałyśmy zachodzące słońce i wieżowce znajdujące się w Gold Coast. Do Brisbane wróciłyśmy padnięte, ale przeszczęśliwe. Przejechałyśmy prawie 600 km, odwiedziłyśmy piękne miejsca, a przede wszystkim spędziłyśmy wspaniały czas, co dało nam ochotę na więcej wspólnych podróży <3
Roadtrip po Ameryce kiedys sie uda, jak nic! Ale po ktorej i kiedy, to sie dopiero okaze... :)
OdpowiedzUsuńO tak <3 Tymczasem wspaniałego pobytu w Australii kochana! Przed Tobą jeszcze kilka pięknych miesięcy! <3
UsuńKarolinko, cudownie czytać opis Waszego podróżowania, przypomniała mi się nasza wspólna podróż :)
OdpowiedzUsuńJa przez całą drogę myślałam o naszym wspólnym Road Tripie <3
UsuńWOOOW, zazdroszczę takich wspaniałych widoków i podróży!
OdpowiedzUsuń:-)
Uwielbiam zdjęcia które robisz;)
OdpowiedzUsuńŚwietne widoki;)
Dzięki Arek! Cieszę się, że Ci się podobają :)
UsuńZazdroszczę, chociaż ja zawsze się bałam tak jeździć po nieznanych mi miejscach. Do czasu ;) Ale nadal chyba jestem za wygodna, bo spanie w samochodzie - zdecydowanie na nie.
OdpowiedzUsuńZależy jaki samochód, bo wcale nie jest aż tak niewygodnie :)
UsuńAustralia to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Polecam i przy okazji zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńpolska restauracja w Australii? serio, nie spodziewałam się - ze względu na odległość, nie jest to raczej popularny kierunek emigracji. czy może się mylę? :)
OdpowiedzUsuńz tego, co wiem, to w Australii jest ponad 200 tysięcy Polaków, ale faktycznie, nie jest to tak popularny kierunek migracji, jak kraje europejskie, czy nawet USA. A w innych miastach Australii (np. w Melbourne, czy Sydney) jest wiele polskich miejscówek :)
UsuńŚwietna sprawa, taki urlop :) Australia to piękny kraj, warto w nim zostać na dłużej i pozwiedzać, bo jest co. Będąc w Australii spotkałam wielu naszych rodaków i bardzo dobrze wspominam te spotkania.
OdpowiedzUsuńSuper :) Ja też spotkałam kilkoro Polaków w czasie moich pobytów w Australii i były to niesamowite spotkania na tym drugim krańcu świata :)
UsuńMam pytanie muszę się szczepić przed wyjazdem do Australii? mam nadzieję że nie :)
OdpowiedzUsuńJa miałam podstawowy zestaw szczepień, bo rok wcześniej szczepiłam się przed wyjazdem do Azji. Zachęcam do zapoznania się z wytycznymi na tej stronie: http://www.medycynatropikalna.pl/kraj/australia/206
Usuń