Tak sobie myślałam, jak fajnie by było pojechać do kraju, w którym nic
nie będę mogła zrozumieć. Poczuć się jak kilka, kilkanaście lat temu,
kiedy wyjeżdżając z rodzicami do Francji czy Niemiec nie rozumiałam
kompletnie nic. Teraz, mówiąc płynnie po francusku, chociaż nie znam za bardzo
hiszpańskiego czy włoskiego, będąc w tych krajach jestem w stanie
zrozumieć kontekst rozmowy, podobnie w Niemczech, chociaż niemieckiego
uczyłam się tylko trzy miesiące.
Mając możliwość spędzić prawie
tydzień w Danii poczułam właśnie ten dreszczyk emocji i to zakłopotanie
kiedy NIC, ale to kompletnie nic się nie rozumie. Duńczycy nie
wymawiają często pierwszych czy ostatnich sylab wyrazów, albo
wymawiają słowa zupełnie inaczej niż się je pisze, sprawiając, że ich
język wydaje się niemożliwy do nauczenia.
W Danii spędziłam pięć dni - jeden dzień w Odense, u Andersa (wolontariusza AFS, którego poznałam w Hiszpanii), weekend na międzynarodowych warsztatach dla wolontariuszy AFS - Uddannelses Bazar w Ringe i dwa dni w Vamdrup, u rodziny goszczącej Dany'ego.
Lot z Krakowa do Billund trwał jedynie godzinę czterdzieści, a bilety udało nam się kupić za niecałe 150zł (tam i z powrotem oczywiście). Przed wyjazdem mój tata zaopatrzył nas w przewodnik po Danii, którego nie chciałam przyjąć, ale tacie udało się dać go Magdzie. Przewodnik, wydany w 1980 roku, okazał się niezastąpioną skarbnicą wiedzy, jak będziecie mogli za chwilę przeczytać (o ironio!). W razie gdyby ktoś był zainteresowany: Marian Mickiewicz, Dania, mały przewodnik turystyczny, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1980.
Przyznam szczerze, że nie wiedziałam o Danii za wiele przed tym wyjazdem. Znałam z opowieści rodziców Kopenhagę, kiedyś widziałam taki film dokumentalny Ucieczka na Bornholm. Tak więc moja wiedza była bardzo ograniczona. Ten pięciodniowy pobyt pozwolił mi na odkrycie kawałka tego kraju, ale mam nadzieję, że więcej uda mi się zwiedzić w wakacje, bowiem EFIL Volunteer Summer Summit 2013 odbędzie się właśnie w Danii.
Odense, gdzie udałyśmy się z Magdą pociągiem prosto z lotniska, przywitało nas deszczem. Odense jest trzecim pod względem wielkości miastem Danii. Położone jest na Fionii (Fyn; druga pod względem wielkości wyspa Danii), mniej więcej w połowie drogi między Billund a Kopenhagą. W Odense urodził się Hans Christian Andersen. Poświęcono mu dwa muzea, które ukazują życie i twórczość pisarza.
Dom Andersena, w remoncie niestety |
Z kolei z opisu Odense w przewodniku dowiedziałyśmy się, że "są tu dwa supersamy, 70 sklepów specjalistycznych, kilka restauracji, kafeterii, olbrzymi parking. Tak jak we wszystkich tego rodzaju centretach, towary kupujący dowozi sklepowym wózkiem do swego samochodu". Niesamowite!
Oczywiście udałyśmy się do jednego z "centretów" na zakupy. Po lekturze przewodnika, wiedząc jakie są ceny orientacyjne, wiedziałyśmy, że tanio nie będzie: "Orientacyjne (średnie) ceny towarów w 1979 roku za 1kg: kurczęta 13kr, dżem pomarańczowy 12kr, śledzie wędzone 21,80kr". Smacznego. Rzeczywiście Dania nie należy do najtańszych krajów. Zarówno bilety na pociąg, jak i produkty spożywcze są dość drogie w porównaniu do innych krajów Europy (nie porównuję z Norwegią, czy Szwecją, gdzie pewnie ceny są podobne jak w Danii).
Degustujemy duńskie piwo |
Centrum Odense jest przeurocze. Małe domki, jednopiętrowe, wyglądają jak domki dla lalek. W oknach, które nie są zasłonięte przez firanki ani żaluzje, stoją małe doniczki z kwiatkami, czy kolorowe ozdoby. Brukowane uliczki poprowadziły nas przez historyczne centrum miasta.
Anders uczy nas jak wymawiać E |
Słońce świecące całe pięć minut - i już dzień można uznać za słoneczny |
W Danii, zarówno na zewnątrz (ulice, domy...), jak i wewnątrz (w domach, kawiarniach, czy restauracjach) wszystko jest bardzo uporządkowane i proste. Nikt nie przesadza z dodatkami, co sprawia, że atmosfera w tych miejscach wydaje się spokojna, cicha i leniwa (a może nudna?).
Duńskie wypieki |
Pierwszy
listopadowy weekend razem z Magdą spędziłyśmy w Ringe, na warsztatach
organizowanych przez AFS Danemark. Wśród prawie 200 wolontariuszy było
tylko dziesięciu obcokrajowców (większość osób znałam z tegorocznego
Volunteer Summer Summit na Łotwie). Dwudniowe warsztaty, w których
uczestniczyłam dotyczyły edukacji międzykulturowej (Intercultural
learning) i metod jakich należy używać prowadząc szkolenia dotyczące
ICL. Wielkim zaskoczeniem dla nas było to, że to wolontariusze sami przygotowywali posiłki w czasie spotkania. Grupa 10
wolontariuszy-kucharzy gotowała dla wszystkich uczestników przez 2 dni. A
po każdy, posiłku wyznaczeni wcześniej wolontariusze zmywali naczynia.
Każdy miał okazję poudzielać się w kuchni. Było przy tym dużo śmiechu i
dobrej zabawy. Wieczorami odbywały się oczywiście wspólne imprezy :-)
W
niedzielę i poniedziałek miałam szansę poznać życie Duńczyków od
kuchni, dzięki temu, że odwiedziliśmy rodzinę goszczącą, z którą Dany spędził prawie rok, będąc na
wymianie w Danii 6 lat temu. Pia i Jørgen przywitali nas bardzo serdecznie w swoim
pięknym domku w małym miasteczku Vamdrup. Na kolację mogliśmy skosztować różnych duńskich pyszności.
Wszystkie domki w okolicy były parterowe. W ogóle w Dani zabudowa jest niska, budynki rzadko kiedy mają więcej niż dwa piętra. W ogródku prawie każdego domu stoi maszt, na którym zawieszona jest flaga Danii. Jak dowiedziałam się od Jørgena, Duńczycy są bardzo dumni ze swojego kraju i właśnie dlatego wieszają wszędzie flagi. Kiedy członek rodziny ma urodziny, na maszynie zawieszana jest duża duńska flaga.
Rowery - w
Danii są wszędzie! Parking rowerowy, to była pierwsza rzecz, którą
zobaczyłam po dojechaniu na dworzec w Odense. Rowery stoją wszędzie, przy sklepie, domu, na
parkingach rowerowych są ich setki, wiele z nich nie jest nawet
przypiętych czy zabezpieczonych przed kradzieżą.Deszcz, śnieg, a czasem nawet słońce (!) - bez względu na pogodę ludzie dzielnie pedałują do pracy, szkoły, na zakupy.
W
poniedziałek mieliśmy okazję zwiedzić Kolding. Dany chciał spotkać się z
kolegą z Chile, którego poznał będąc w Danii na wymianie. Razem
udaliśmy się na spacer po mieście, do ulubionej kawiarni Dnay'ego i
świetnej biblioteki.
Korzystając ze słońca, którego w Danii nie ma zbyt wiele, wybraliśmy się na jesienny spacer po Vamdrup. Aż żal było wracać do rzeczywistości po tak udanym długim weekendzie. I już tak na zakończenie jeszcze jedna ciekawostka z cudownego przewodnika: "Duńczycy należą do najbardziej bezpośrednich nacji, ubierają się tez jak najprościej i najwygodniej. Toteż w sportowym, byle czystym ubraniu możemy w Danii iść na każdą wizytę, do teatru, kina czy muzeum". Rzeczywiście, nawet 32 lata po opublikowaniu przewodnika, mogę stwierdzić, że Duńczycy dalej lubią chodzić w dresie :D
Korzystając ze słońca, którego w Danii nie ma zbyt wiele, wybraliśmy się na jesienny spacer po Vamdrup. Aż żal było wracać do rzeczywistości po tak udanym długim weekendzie. I już tak na zakończenie jeszcze jedna ciekawostka z cudownego przewodnika: "Duńczycy należą do najbardziej bezpośrednich nacji, ubierają się tez jak najprościej i najwygodniej. Toteż w sportowym, byle czystym ubraniu możemy w Danii iść na każdą wizytę, do teatru, kina czy muzeum". Rzeczywiście, nawet 32 lata po opublikowaniu przewodnika, mogę stwierdzić, że Duńczycy dalej lubią chodzić w dresie :D
dalej jestem pod wrazeniem faktu, ze Pantata nie mial przewodnika po Pradze.:)
OdpowiedzUsuńja też nie :D
UsuńLiberty Ale jest amerykańskie, ale pewnie smakowało;)
OdpowiedzUsuńI to jak! :)
Usuń