Witajcie w Nowym Roku! Robić podsumowanie minionych dwunastu miesięcy, czy nie robić? Zastanawiałam się nad tym w ostatnich dniach 2019 roku, który był dla mnie wyjątkowo trudny, więc pożegnałam go z nieukrywaną ulgą i radością. Podsumowania pojawiały się na blogu od początku i zawsze były bardzo pozytywnymi postami, do których chętnie wracam po latach. Zaskoczona odkryłam jednak, że w zeszłym roku nie przygotowałam takiego artykułu. Chociaż 2018 rok nie należał do najłatwiejszych, druga połowa roku była wyjątkowa i z dobrym nastawieniem wkraczałam w 2019. Może nie chciałam zapeszać?
Głównym planem na 2019 rok było pisanie doktoratu. Chociaż przed rokiem nigdzie nie zebrałam noworocznych celów, kiedy wczoraj siadłam do podsumowania roku okazało się, że zrobiłam całkiem sporo ciekawych rzeczy. Napisałam niemal połowę doktoratu, wystąpiłam na kilku międzynarodowych konferencjach, wspólnie z Mikołajem stworzyłam interaktywny reportaż o Nowej Kaledonii dla Outriders. Rozwinęłam umiejętności pisarskie, filmowe i te związane z marketingiem internetowym. Regularnie ćwiczyłam jogę i dbałam o siebie chociaż momentami nie było łatwo...
Przeprowadzka do Pragi
Wraz z początkiem 2019 roku rozpoczęliśmy z Mikołajem układanie sobie naszego życia w stolicy Czech. Dzięki AFSowym znajomościom znaleźliśmy przytulne, przestronne mieszkanie w świetnej lokalizacji, za dobre pieniądze, co przy panującym w Pradze kryzysie mieszkaniowym uznajemy za wielki sukces. Zaczęliśmy urządzać się "po naszemu", na zasadach, które sobie wypracowujemy. To dziwne i zarazem niezwykłe uczucie w końcu po trzech latach w ciągłych rozjazdach mieć swoje miejsce, do którego wracam z przyjemnością, które nie jest tylko przystankiem w nieustannych podróżach, ale prawdziwym Domem. I chociaż te rozjazdy wciąż w moim życiu są ze względu na studia na uczelni we Francji, to jednak udało mi się je ograniczyć. Głównym powodem tego szalonego pomysłu był...Doktorat
Pisaniu rozprawy doktorskiej poświęciłam dużą część minionego roku. Wczoraj obliczyłam, że na samo pisanie przeznaczyłam 100 dni, do tego dochodzą tygodnie pracy nad artykułami, prezentacjami na konferencje i zajęcia, a także dni walki z biurokracją francuską (chociaż z dumą przyznaję, że z każdym rokiem te potyczki idą mi coraz sprawniej). Siedzenie w Pradze razem z Mikołajem, który do czerwca musiał skończyć swój doktorat, zadziałało bardzo motywująco. Przez pierwszą połowę roku prowadziliśmy nudne, aspołeczne życie skoncentrowane na pracy naukowej, jednak nie cierpieliśmy z tego powodu jakoś szczególnie, bo mieliśmy też czas, żeby nacieszyć się nowym mieszkaniem, Pragą i sobą ♥.Przeczytaj o nieoczywistych miejscach w Pradze, które poznaliśmy!
Zdrowie
Bycie przez dłuższy czas w jednym miejscu pozwoliło mi także zająć się moimi problemami zdrowotnymi, które dawały o sobie znać od powrotu z Nowej Kaledonii w grudniu 2017 roku. Wiosną w końcu poczułam, że jestem w dobrej kondycji psychicznej i "osiędbanie" pozwala mi ten stan utrzymać. I chociaż psychicznie czułam się dobrze, to wciąż byłam bardzo osłabiona, dużo spałam, a po praktycznie każdym locie samolotem coś mnie brało. Latem, po niemal roku czekania, doczekałam się wizyt u specjalistów. No i zaczęła się diagnostyka, która tak naprawdę nadal trwa i chociaż zaczęłam już leczenie, to wciąż nie wiem, co mi dokładnie jest. Z tego względu koniec lata i jesień były dla mnie wyjątkowe trudne i gdyby nie wsparcie Mikołaja, rodziny, przyjaciół i Bubu, to nie poradziłabym sobie z tym wszystkim. Zderzenie się z polskim systemem opieki zdrowotnej było dość brutalne i głównym uczuciem, które towarzyszyło mi w trakcie diagnostyki była bezsilność. Nie masz znajomości, albo pieniędzy na prywatne wizyty u specjalistów? Czekaj i wyniszczaj się od środka ze strachu i stresu... Czekanie na wyniki, kombinowanie, jak przyspieszyć kolejki, niezrozumiałe informacje od lekarzy (uściski dla Wojtka, który dzielnie, GODZINAMI przekłada mi język medyczny na bardziej ludzki), nieprofesjonalne zachowania personelu medycznego (np. pielęgniarki, która wręczając mi wyniki badań powiedziała "To ja pani współczuję", albo chirurga, który zapytał mnie, czy jego kolega "po fachu" powiedział mi, że zabieg, na który mnie skierował, zrobi ze mnie kalekę.... Trzeba mieć mocne nerwy i silną dupę, żeby temu stawić czoła. Wisienką na torcie były porady lekarzy, którzy na wieść o tym, że mieszkam w Czechach, a studiuję we Francji sugerowali spróbowanie diagnostyki za granicą ("A nie chce sobie pani kolonoskopii w Pradze zrobić? Tam będzie lepiej, my tu nawet znieczulenia nie dajemy"). Na testowanie czeskiej opieki zdrowotnej jeszcze przyjdzie czas, jednak postanowiłam skorzystać z prawa do leczenia we Francji. Na wizytę u profesora specjalisty czekałam miesiąc. Miesiąc! Bez znajomości, bez pilnego skierowania. W Polsce, z pilnym skierowaniem czekałabym niemal rok. Podkreślam, że jestem w dobrym stanie i mam nadzieję, że dzięki wczesnej diagnostyce uda się zatrzymać rozwój mojej choroby. Kiedy jednak myślę, o tych wszystkich ludziach, którzy nie zostali odpowiednio wcześnie zdiagnozowani, którzy nie mają znajomości, pieniędzy, czasu ani siły do radzenia sobie z tym systemem, to robi mi się po prostu przykro.Podróże i inne przyjemności
Kwestie zdrowotne zaprzątały mi głowę przez wiele tygodni minionego roku. Teraz czekam na kolejne kontrole u specjalistów w Polsce i na wyniki badań, które zrobiłam w Paryżu. Francuski profesor zwiększył dawkę leku, a ja powoli czuję się co raz lepiej. Zaczynam wierzyć, że najgorsze już za mną. W minionym roku w pionie trzymał mnie przede wszystkim Mikołaj i nasze życie w Pradze, jednak ważne były dla mnie również inne aktywności. Na wiosnę dołączyłam do polskiego chóru w Pradze (grupowe śpiewanie sprawia mi wielką frajdę), wróciłam także do działań trenerskich w AFS. W marcu poleciałam na Islandię przeprowadzić szkolenie dla wolontariuszy i pracowników AFSów z krajów nordyckich. Zaangażowałam się także w prace grupy trenerów AFSu Czechy, co jest dla mnie świetnym sposobem na szlifowanie czeskiego.Majówkę już po raz siódmy spędziłam na Przeglądzie Filmowym Kino na Granicy, działając z telewizją festiwalową, a także zajmując się mediami społecznościowymi festiwalu. To zajęcie sprawiło mi wielką satysfakcję i z dumą patrzyłam jak moje działania przynoszą efekty, rosną liczby fanów, ich zaangażowanie i widoczności marki jaką przez dwadzieścia lat stało się Kino na Granicy.
Fot. Iza Zych |
2019 rok to także kilka podróży, których wcześniej zupełnie nie planowałam. Islandia; Maroko, do którego powróciłam z olbrzymią przyjemnością, pokazując moje ulubione miejsca w Rabacie Mamie Mikołaja i mojej Mamie; Izrael i misja, którą realizowałyśmy z Kariną; Słowacja (i to dwa razy!); Niemcy; no i oczywiście Francja, kilka miejsc w Polsce i w Czechach. Wybrałam się także na warsztaty pisarskie z Marią Kulą w uroczej Nieprześni koło Krakowa i na zimowy relaks do SPA nad polskim morzem. To właśnie takie małe przyjemności sprawiały, że nabierałam siły do działania.
Przeczytaj relację z pobytu w Izraelu!
W minionym roku starałam się również wprowadzić dobre nawyki związane z życiem w duchu #lesswaste. Moimi doświadczeniami dzieliłam się z Wami w październiku w ramach wyzwania "Jesień bez plastiku". Te dobre nawyki związane są również z podróżami. Chcąc ograniczyć liczbę lotów, wiele dystansów pokonywałam pociągiem (Praga – Gdańsk, Praga – Nitra, a nawet Praga – Paryż). Pociągowe podróże uświadomiły mi, jak wiele jest jeszcze do zrobienia, żeby zachęcić ludzi do poruszania się koleją zamiast samolotem. Brak przyzwoitych poczekalni dla oczekujących na przesiadki (zimą to jakiś koszmar), połączenia anulowane z powodu strajków (merde alors), albo problemów technicznych, brak informacji o zmianach połączeń – po tygodniowej podróży przez Czechy, Niemcy, Francję i ciągłej niepewności, czy mój pociąg pojedzie, miałam serdecznie dość bycia #lesswaste. Małe zwycięstwa, małe porażki, myślę jednak, że bardzo ważne jest, żeby mieć świadomość jak duże znaczenie mają nasze małe zmiany. Bo razem możemy więcej, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz