Pamiętam tę ekscytację towarzyszącą pierwszym samodzielnym wyjazdom. Planowanie, szukanie noclegu na CouchSurfingu, rozpisywanie autostopowych tras, obliczanie budżetu, łapanie okazji lotniczych. Podróży przybywało, często udawało się je łączyć z AFSowymi szkoleniami czy spotkaniami. Kiedy patrzę na ostatnie lata, zwłaszcza te studenckie, myślę sobie, że miałam jakiś niesamowity przypływ podróżniczej energii i szalonych pomysłów. Wrócić samej autostopem z Tallina do Warszawy? No jasne! Polecieć na jeden dzień do Paryża na bardzo ważne zebranie? Muszę tam być! Poprowadzić całodzienne seminarium z edukacji międzykulturowej po dobie spędzonej w samolocie (prosto z Nowej Kaledonii poleciałam na AFSowy zjazd wolontariuszy w Czechach)? Kto jak nie ja? Do dziś pamiętam ten koszmarny jet lag dobijający mnie w każdej minucie szkolenia... Minęło kilka lat, dorosłam, najeździłam się i...wszystkiego mi się po prostu odechciało...
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma
Milion pomysłów na minutę, mnóstwo możliwości wyjazdowych, z których szkoda nie skorzystać, do tego studia, praca i inne obowiązki. I to wszystko jakimś cudem udaje się łączyć. Znacie to? Może też tak mieliście, albo wciąż macie? Ja miałam. Chciałam być wszędzie, korzystałam ze wszystkich nadarzających się okazji. Wymiany, szkolenia, wolontariat, praca za granicą. Nie żałuję żadnego z tych wyjazdów, jednocześnie ciesząc się, że ten szalony czas mam już za sobą. Doceniam wszystko to, czego się nauczyłam, czego doświadczyłam, ale w końcu poczułam potrzebę, żeby zwolnić. Zatrzymać się, nigdzie nie pędzić.Nauka odpuszczania
Niby wiemy, że nie można być w dwóch miejscach jednocześnie, ale jednak gdzieś tam w nas tli się nadzieja, że może jednak się uda. Macie tak? Ja miałam. I dopiero ośmiomiesięczny pobyt na Nowej Kaledonii, 17 000 kilometrów od domu, rodziny, przyjaciół, uświadomił mi, że najważniejsze jest bycie tu i teraz. I chociaż bardzo tęskniłam - za ludźmi, miejscami, polskim latem - to wiedziałam, że ciągłe rozmyślanie o tym, co mnie omija, wcale nie pomaga. Przecież w końcu wrócę i będę mogła się tym wszystkim nacieszyć. I właśnie to robię, spędzając wakacje w Polsce. Na lipiec i sierpień nie planowałam żadnych wakacyjnych wyjazdów. Ale jak to? Przecież to najlepszy okres w roku na podróżowanie? - pomyślicie sobie. A ja po prostu miałam wielką potrzebę posiedzenia w jednym miejscu, bez ciągłego przemieszczania się między Paryżem i Warszawą, bez przepakowywania i życia na walizkach. Przez ostatnie pół roku odbyłam 13 lotów samolotem, jechałam kilkadziesiąt razy pociągiem, zmieniając miejsca pobytu średnio co 3-4 dni. Na lato zaplanowałam więc odpoczynek od tego wszystkiego, połączony z pisaniem doktoratu i cieszeniem się wszystkim tym, co w zasięgu ręki - bliskimi osobami, z którymi rzadko się widuję, ulubionymi cieszyńskimi miejscami, pysznościami z domowego ogródka.
Zwalniając tempo zaczęłam się zastanawiać, kiedy zacznie mi brakować podróży. Przez moje ciągłe rozjazdy zupełnie odechciało mi się podróżowania, zwiedzania, "odhaczania" miejsc, atrakcji. Śmiałam się, że gdyby ktoś chciał mi dać jakąś karę, to wystarczyłoby wysłać mnie w jakąś podróż i kazać zwiedzać. Na pewno jeszcze zatęsknię do wyjazdów, ale myślę, że dzięki takiej małej przerwie, jeszcze bardziej docenię kolejne podróże. Na horyzoncie mam krótki wrześniowy wypad w naszej - środkowoeuropejskiej okolicy. No i w połowie października lecę na referendum na Nową Kaledonię. W drodze na Pacyfik zatrzymam się w... Japonii! I powoli, powoli, zaczynam czuć ekscytację z tego powodu!
Myśląc sobie o tym wszystkim, doszłam do wniosku, że bardzo chciałabym znowu czuć przedwyjazdowe podekscytowanie, mieszankę niepokoju połączonego z radością z czekających podróżniczych wyzwań. Postanowiłam stworzyć listę, na której będę zapisywać regularnie pomysły, marzenia, porządkować je, tworząc ze spisu taki mały drogowskaz, na który będę mogła spojrzeć i zainspirować się.
Myśląc sobie o tym wszystkim, doszłam do wniosku, że bardzo chciałabym znowu czuć przedwyjazdowe podekscytowanie, mieszankę niepokoju połączonego z radością z czekających podróżniczych wyzwań. Postanowiłam stworzyć listę, na której będę zapisywać regularnie pomysły, marzenia, porządkować je, tworząc ze spisu taki mały drogowskaz, na który będę mogła spojrzeć i zainspirować się.
Oto i ona, moja nie tylko podróżnicza Bucket List!
✐ Odwiedzić Islandię i poznać historię islandzkich elfów
✐ Zatańczyć salsę na Kubie
✐ Odbyć podróż Koleją Transsyberyjską
✐ Odwiedzić Gruzję
✐ Pójść na kurs gotowania w Tajdlandii
✐ Wrócić do Malezji i zobaczyć Cameron Highlands
✐ Zjeść sushi w Tokyo
✐ Zwiedzić kraje Ameryki Łacińskiej
✐ Odwiedzić Nikiszowiec w Barbórkę
✐ Znaleźć przytulne mieszkanko w Pradze i w nim zamieszkać
✐ Przejechać Route 66
✐ Wybrać się na treking w wysokich górach (mogą być Himalaje!)
✐ Szukać potwora z Loch Ness w Szkocji
✐ Wypić Guinessa w irlandzkim pubie w Dublinie
✐ Spędzić romantyczny wieczór w Rzymie
✐ Zobaczyć Wielki Kanion Colorado
✐ Spędzić dzień w Parku Narodowym Yosemite
✐ Poleżeć na trawie w Central Parku
✐ Kupić dywan na marokańskim suku
✐ Nauczyć się (lepiej) montażu video
✐ Nauczyć się gry na ukulele
✐ Nauczyć się wyplatać z makramy
✐ Nauczyć się płynnie mówić po hiszpańsku
✐ Dosięgnąć do podłogi całymi dłońmi na wyprostowanych nogach
✐ Nauczyć się tańczyć swing
✔ Nauczyć się tańczyć salsę
✐ Mówić w sześciu językach
✐ Przed 30-tką obronić doktorat
✔ Regularnie ćwiczyć jogę
To na razie tyle. Myślę, że punkty będą pojawiały się (i być może znikały) na bieżąco :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz